Mam bardzo jasną karnację, w dodatku „prawdziwa” opalenizna, o ile w ogóle się pojawi, nie chce się trzymać mojej skóry. Na ciemniejszej skórze natomiast łatwiej jest ukryć niedoskonałości, od których chyba żadna z nas nie jest wolna, więc moja przyjaźń z samoopalaczami to w zasadzie jedyny sposób żeby w cieplejszych porach roku nie wyglądać jak zielona żaba, a w chłodniejszych – żeby wyglądać „zdrowo”.
Kosmetyki Olay jakoś nigdy mnie nie pociągały, ale obietnica codziennej pielęgnacji i jednoczesnego lekkiego opalania, zwłaszcza w momencie poszukiwania nowego kremu – zadziałały na moją ciekawość. Producent obiecuje nam długotrwałe nawilżenie i jednoczesne budowanie i utrzymanie naturalnie wyglądającej opalenizny, bez smug i pomarańczowego odcienia. Krem zawiera nawilżające hydroperełki, witaminę E, SPF 15 UVA/UVB oraz dodatek naturalnych substancji opalających.
Krem ma gęstą konsystencję i pozbycie się białego nalotu podczas aplikacji wymaga odrobiny cierpliwości. Niestety przy cerze mieszanej wypada dość „ciężko”, raczej nie zaryzykowałabym nałożenia na niego makijażu, stosuję go głównie na noc. Bardzo przyjemny, kremowy zapach, bez śladu samoopalaczowych woni przypadł do gustu nawet mojemu mężczyźnie. Nieprzyjemny zapach nie pojawia się wcale, nawet po tzw. utlenieniu się preparatu na skórze. Ale...
Pierwsza użycie było nieco szokujące. Pomyślałam, że skoro to „tylko krem” – to umycie rąk po aplikacji jest zbędne (choć producent uprzedza...) i poszłam spać. Ale nie róbcie tak! Obudziłam się z pomarańczową dłonią (była to ta, którą aplikowałam krem). O ile w przypadku klasycznych samoopalaczy woda z mydłem i szorowanie pomagają przynajmniej w 80% - tutaj zdały się na nic. I dopiero przy porannej walce z ręką w łazience przypomniało mi się, że warto skontrolować także twarz.
Efekt nie był taki, jakiego się spodziewałam. Twarz wyglądała jak po użyciu dość stanowczo działającego samoopalacza. „Odcień lekkiej opalenizny” już po jednorazowej aplikacji wypada dość ciemno, a w połączeniu z bladą resztą ciała – niezbyt naturalnie, warto zatem kuracje samoopalającą, oczywiście z użyciem odpowiednio większego kosmetyku, stosować równocześnie na całe ciało. W ciągu dnia, po porannej toalecie, demakijażu, po wieczornej toalecie kolor nieco blednie. Ale po kolejnej, nocnej sesji z Everyday Sunshine, bilans i tak jest dodatni – a twarz jeszcze ciemniejsza niż poprzedniego dnia. W moim przypadku stosowanie codzienne zupełnie nie wchodzi w rachubę, 1 – 2 razy w tygodniu wystarcza.
Smugi? Nie pojawiają się, kolor jest faktycznie naturalny, a preparat zmywa się równomiernie, ale mimo wszystko warto poświęcić odrobinę uwagi przy aplikacji, szczególnie w okolicach brwi, nasady włosów, czy na szyi, bo niedokładne posmarowanie tych miejsc od razu zdradzi „niesłoneczne” pochodzenie opalenizny.
Praktyczna tubka mieści 50 ml kremu.
Przyjemny kosmetyk, ale zamiast samoopalacza, a nie zamiast codziennego kremu.
Producent | Olay |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja twarzy |
Rodzaj | Samoopalacze i kremy brązujące do twarzy |
Przybliżona cena | 29.00 PLN |