Marka Celia całkiem niedawno wprowadziła na rynek kilka tuszy do rzęs w kolorowych opakowaniach. Ja mam ten w uroczym odcieniu mocnego różu, który ma rozdzielać rzęsy i nadawać im objętości. Czy tak jest rzeczywiście? Patrząc na plastikową szczoteczkę, która z jednej strony ma krótsze wypustki, a z drugiej dłuższe miałam nadzieję, iż moje niezbyt gęste i przeciętnie długie rzęsy będą wyglądać tak jak tego chcę, czyli będą widocznie pogrubione i totalnie rozdzielone, marzyłam, że efekt będzie tak świetny, że z miejsca powalę wszystkim swym spojrzeniem. Niestety to się nie udało.
Z technicznego punktu widzenia wszystko jest w porządku. Szczoteczka jest poręczna ( dziwne jest tylko to, że za pierwszym razem wypustki kłuły lekko podczas malowania, a raczej nigdy mi się to nie zdarza).
Do konsystencji też przyczepić się nie mogę. Nie marze się podczas malowania, nie brudzi powiek, ani nie jest za gęsty. Jednak ani pierwsza warstwa ani druga nie dają spektakularnego efektu. Rzęsy nie są specjalnie rozdzielone, ani nie jest ich więcej. W dodatku moim przypadłoby się trochę wydłużenia, a tego ta maskara kompletnie nie robi. Przy trzeciej nawet czwartej warstwę właściwie nic się nie zmienia, a co najgorsze rzęsy „gubią się” i są niewidoczne przy mocniejszym makijażu np. klasycznym smokey eyes. Przy makijażu dziennym też efekt nie powala. Do nielicznych plusów tego kosmetyku mogę dodać brak rozmazywania się i kruszenia oraz łatwość w zmywaniu. Jednak to za mało.
Ja lubię widoczne, rzęsy niczym firanki, mocno wydłużone, rozdzielone i pogrubione, wyglądające jak sztuczne, ale nadmiernej przesady i tandetności. Natomiast Lashes On Top to tusz dla tych, które stawiają na naturalność i nie oczekują super rezultatów. Mnie ten efekt nie przekonuje.