Są tusze dzienne, są wieczorowe – podział ten uwzględniają szczególnie osoby o jasnej oprawie oczu, które bez wytuszowanych rzęs wyglądają jakby nie miały ich wcale. Ja niestety do takich należę. Z jednej strony na siłownię, czy na rower nie wypada iść z rzęsami ociekającymi czernią – kropla potu i po zawodach, a z drugiej – nigdy nie wiadomo kogo można spotkać... Wodoodpornych nienawidzę z całego serca, zatem kompromis to właśnie tusz „dzienny”. Na fali fascynacji kosmetykami Applause, sięgnęłam także po tusze z tej linii.
W przypadku Lash Up mascara producent obiecuje uniesione, podkręcone i rozdzielone rzęsy bez obciążenia i sklejania - nic dodać, nic ująć – rzęsy dokładnie takie są. Bez wydłużenia, bez pogrubienia, za to precyzyjnie i naturalnie pokryte czernią (tylko w taki kolor jest dostępny). Sekret tkwi w stosunkowo rzadkiej konsystencji i bardzo gęstej szczoteczce, która z pewnością rozprawiłaby się z każdą grudką, o ile takowe w ogóle miałyby czelność pojawić się. Tusz nie jest wodoodporny, ale nie są mu straszne typowo sportowe wyzwania, czyli pot i łzy. Bez oporu poddaje się demakijażowi nawet niezbyt wyszukanymi środkami.
Z ciekawostek, warto wspomnieć także o składzie – dość rewolucyjnym, bo o ile się nie mylę jest pierwszym tuszem, który w składzie obok prowitaminy B5 i naturalnych wosków, zawiera także roślinne olejki, w tym rycynowy – znany ze swoich wzmacniających i odżywczych właściwości, nieco mistycznych moim zdaniem, ale znam osoby wierzące, że ten prosty środek w czystej formie zdziałał cuda z ich rzęsami. Uspokoić to powinno osoby bojące się zniszczenia rzęs częstym używaniem tuszu.
Dobra rzecz na lato, kiedy opalonej buzi nie trzeba wielu kosmetyków kolorowych lub dla osób preferujących naturalny, czy „bezpieczny” makijaż.