„Step Up 4 Revolution”, Scott Speer
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPiękne dziewczęta, przystojni chłopcy, efektowne układy taneczne, miłość, która napotka przed sobą całą masę przeciwności. Fani konwencji bez trudu odnajdą to wszystko w czwartej już odsłonie popularnego cyklu Step Up. Wielbiące taniec nastolatki powinny być z seansu „czwórki” zadowolone.
Tego typu filmy to tradycyjnie już tzw. mięso armatnie dla recenzentów. Można je bezkarnie wykpić itd. Nie do końca słusznie, bo w każdym, najbardziej nawet infantylnym gatunku zdarzają się produkcje lepsze i gorsze. A oglądający je widzowie wiedzą, co ich spotka. Czego więc oczekują wydające swoje kieszonkowe na seans Step Up 4 nastolatki? Pięknych dziewcząt, przystojnych chłopaków, efektownych układów tanecznych i miłości, która napotka przed sobą całą masę przeciwności. Uczciwość nakazuje przyznać: fani konwencji bez trudu odnajdą to wszystko w czwartej już odsłonie popularnego cyklu Step Up.
Tym razem akcja przenosi się do Miami, a bohaterami są członkowie grupy The Mob. Jak wskazuje na to sama nazwa roztańczone towarzystwo łączy breakdance z partyzanckimi happeningami w popularnym ostatnio na całym świecie stylu flash mob. Na co dzień biedni tancerze pracują na zapleczach turystycznych rajów Miami. Jeden z przywódców grupy, kelner Sean (Ryan Guzman) poznaje atrakcyjną barmankę, Emily (McCormack), która z czasem okazuje się być córką władającego nabrzeżem miliardera, Andersona (Peter Gallagher). Dalej równolegle rozwijać się będą trzy wątki. Konkursowy: członkowie The Mob wezmą udział w ogłoszonej przez Youtube rywalizacji na najpopularniejszy filmik rejestrujący akcję typu flash mob, miłosny (tu wszystko wiadomo) i społeczny. Anderson planuje wykupić, wyburzyć i zabudować kolejnymi hotelami miejscowe slumsy, a więc rodzinne strony dzieciaków z The Mob. I tak kolejne występy nabierać będą cech deklaracji politycznej, a latynoska społeczność powstanie w rytmie breakdance, by wykazać, jak bardzo pragnie zachować swoją część miasta.
Czwórka w tytule brzmi niebezpiecznie i rzeczywiście: świadomi zagrożeń twórcy poddają kolejną odsłonę cyklu ostremu liftingowi. Dobrze sprawdza się tu (delikatnie zarysowana już w „dwójce”) koncepcja wykorzystania zjawiska flash mobu. Taniec wkracza w przestrzenie miejskie, zyskuje szalenie efektowną oprawę (towarzyszą mu świetlne show, popisy kaskaderskie, miksowana na żywo muzyka) a całość (co powinno się spodobać fanom Step Up) przeistacza się w nieustający (i przyznaję: robiący spore wrażenie) wideoklip. Jest też lekki ukłon w stronę dojrzewającej widowni cyklu, choćby pod postacią przemycanych gdzieniegdzie fragmentów ambitniejszej muzyki. Ordynarną techno-sieczkę urozmaicają remiksy m.in. Radiohead, The Cinematic Orchestra, MIA, podobać się może ożywiający eksponaty występ w miejscowym muzeum sztuki nowoczesnej. Wszystko to oczywiście jedynie przysłowiowe kwiatki do kożucha, bo zasadnicza treść pozostaje taka sama jak w poprzednich częściach.
I kpić można z niej do woli. Towarzyszące scenom miłosnym kiczowate, patetyczne dialogi wzbudzą na widowni niezamierzone przez twórców salwy śmiechu, w finale bunt małolatów okaże się być jak najbardziej „na sprzedaż”, a wiarygodność oczywiście nie będzie mocną stroną całej produkcji (powracające pytanie: skąd dzieciaki mają fundusze na ultra nowoczesną oprawę swoich występów?). Ale i tak „czwórka” wydała mi się mniej odstręczająca niż poprzednie dwie części, prawdopodobnie za sprawą wyczuwalnych akcentów ze znów ostatnio modnych lat 80. Całość jest specyficznie naiwna, królują cytujące różowe eighties hasła typu realizuj swoje marzenia, bądź wierny sobie, bawić może (pamiętacie choćby Dirty Dancing?) wątek pragnącej „prawdziwego życia” córeczki bogatego tatusia itd. Poza tym specyfika cyklu raczej nikogo nie nabierze. Dorośli (mając alternatywę choćby w postaci Prometeusza, czy nowego Batmana) i tak na czwarty Step Up się nie wybiorą, a wielbiące taniec nastolatki powinny być z seansu „czwórki” zadowolone.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze