Wszystkich zainteresowanych ową rozdmuchaną do absurdalnych rozmiarów konfrontacją ostrzegam: wynik rozczarowuje. Wchodzący właśnie na nasze ekrany Łowca zwyczajnie nie jest w stanie konkurować z Mirror mirror. Przebija go rozmachem dekoracji, na wszystkich innych polach okazuje się być porażką. Przede wszystkim: Łowca to podręcznikowy przykład czemu nie należy powierzać wielkich widowisk twórcom wsławionym sukcesami w branży reklamowej. Bo Sanders owszem, wyobraźnię ma. Poszczególne sceny przyjmują w jego obiektywie naprawdę imponujący kształt. I rzeczywiście: dużo tu prawdziwie Grimm’owskiego mroku, brutalności, okrucieństwa. Co z tego, skoro na każdym kroku czuć nieporadność błądzącego po omacku reżysera? W pierwszej kolejności razi brak umiejętności narracyjnych Sandersa. Jego Śnieżka jest po prostu źle opowiedziana. Rządzi liniowość znana z gier komputerowych (idziemy, spotykamy trola, idziemy, atakuje nas mroczny las, idziemy, spotykamy krasnoludki, idziemy…). Brakuje napięcia, chemii pomiędzy nie dość wyrazistymi, by dało się ich polubić, bohaterami. Czuć, że Sandersowi zabrakło też doświadczenia w pracy z aktorami. Co w połączeniu z ryzykownymi decyzjami obsadowymi (grają etatowi laureaci Złotych Malin i Teen Choice. Śnieżkę (bo nie sposób nazwać tego inaczej) udaje Bella z Sagi Zmierzch (Kristen Stewart), Łowcę wsławiony rolą komiksowego Thora Chris Hemsworth) daje efekt cokolwiek żenujący. Aktorzy (i widać to niestety na ekranie) nie mają pomysłu na swoje postaci, nie ma ich też reżyser. W efekcie całe towarzystwo snuje się bezbarwnie odhaczając kolejne pomysły (również dość absurdalne, Śnieżka zostaje tu m.in. generałem wielkiej armii) ze scenariusza.
Odtrutką na wszelkie zło miała być Charlize Theron. I rzeczywiście: bez trudu przyćmiewa Stewart i Hemswortha. Ale i ona jest zbyt dosłowna, zanadto histeryczna, jednowymiarowa, nienaturalna. Czuć w tym interwencję narzucającego ów histeryczny ton reżysera, ale nie zmienia to faktu: wydzierająca się w kółko Theron szybko gubi wiarygodność, jeszcze szybciej staje się zwyczajnie irytująca. Jeżeli dołożyć do tego niezdarność narracji, nieporadnie poutykane cytaty z klasyki fantasy (m.in. Legenda, Władca pierścieni), komicznie militarny charakter finału… naprawdę bronić nie ma tu czego.
Bo Królewna Śnieżka i Łowca to przede wszystkim dwie godziny (nazwijmy rzecz po imieniu) kompletnej nudy. Bronią się jedynie wybitni, angielscy aktorzy (m.in. Ian McShane, Bob Hoskins) obsadzeni w rolach (pomysłowo odmienionych charakteryzacją) karłów-krasnali. Dalej jest wszystko, czemu Hollywood zawdzięcza coraz częściej diagnozowany przez fachowców kryzys wielkich superprodukcji: wystawność ma zamaskować brak pomysłu, głośne nazwiska brak dobrych kreacji, rozbuchana reklama brak wartkiej narracji. Stąd wniosek jest nad wyraz prosty: jeżeli nie widzieliście marcowej Śnieżki Singha, warto, żebyście tę zaległość nadrobili: czeka Was świetna zabawa, subtelny humor, inteligentna gra kontekstem. A jeżeli widzieliście, tym bardziej Śnieżki i Łowcy nie oglądajcie. Oba filmy dzieli zbyt duża przepaść, by (jak zaplanowali sobie to producenci) warto było je w ogóle porównywać.