„Parking królów”, Valdis Oskarsdottir
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuWesołe, ciepłe, przekorne komedie o nieudacznikach to od dawna silny nurt w kinie niezależnym. Silny, ale też coraz bardziej wyeksploatowany. Podobnie rzecz ma się z nowym obrazem Oskarsdottir. Parking Królów owszem, ma swój urok. Ale i w nim czuć zmęczenie konwencją.
Wesołe, ciepłe, przekorne komedie o nieudacznikach to od dawna silny nurt w kinie niezależnym. Silny, ale też coraz bardziej wyeksploatowany. Widać to chociażby na przykładzie, zawsze chętnie podejmujących tę tematykę, Islandczyków. Ostatnio rozczarował nawet Dagur Kari, jego Dobre serce nie miało już świeżości Noi Albinoi, czy Zakochani widzą słonie. Podobnie rzecz ma się z nowym obrazem Oskarsdottir. Parking Królów owszem, ma swój urok. Ale i w nim czuć zmęczenie konwencją.
Islandia jako jedna z pierwszych odczuła konsekwencje ostatniego kryzysu ekonomicznego. I w takim właśnie stadium pokazuje ją reżyserka. Trzydziestokilkuletni Mummi Junior (Gardarsson) powraca w rodzinne strony z Niemiec. Towarzyszy mu przyjaciel Rupert (wsławiony Bękartami wojny niemiecki gwiazdor Daniel Bruhl). Junior liczy na wsparcie finansowe bardzo zamożnego ojca, Seniora (Sigurjonsson). Tyle, że pod nieobecność Mummi’ego wiele się zmieniło. Senior jest obecnie bankrutem. Dawną, gigantyczną rezydencję zamienił na rozklekotaną przyczepę kempingową. Zamieszkuje w niej wraz z wyprowadzającą na spacery martwą fokę babcią i mocno już podstarzałą (i zidiociałą) nową żoną, byłą miss Islandii. Gotówki mają tylko tyle, ile uda się Seniorowi zdobyć przy pomocy drobnych przekrętów czynionych za pomocą (z coraz większym trudem opłacanego) telefonu i internetu. Sąsiednie przyczepy składające się na tytułowy Parking królów (nazwany tak od przebiegającej obok ulicy) zamieszkuje jeszcze mocniej niż Senior zagubiona w nowej rzeczywistości parada dziwaków. Króluje tu bieda, rozgoryczenie i wspomnienie dawnych czasów.
Parking zaczyna się ciekawie. Zdziwienie wizytujących parking, biednych jedynie na skutek nadmiernej zabawy przybyszów, pierwsza prezentacja galerii ekscentrycznych postaci: to wszystko wypada wdzięcznie. Niestety: reżyserka bardzo szybko gubi rytm. Bo nie przeszkadza zbytnio, że scenariusz jest szczątkowy, brakuje głównego wątku, a całość z czasem coraz bardziej przypomina serię następujących po sobie skeczy. Skonstruowano tak już niejedną (dodajmy: udaną) balladę o nieudacznikach. Gorzej, że Oskarsdottir najwyraźniej nie umie sprostać założeniom gatunku. Absurdalny humor jest tu nie dość absurdalny i w większości przypadków bardzo umiarkowanie zabawny. Ekscentryczne postaci są z kolei nie dość ekscentryczne. I co gorsza pozostawiają widza obojętnym. Nie budzą ciepłych reakcji, a na tym przecież zwykle zbudowane jest tego typu kino. Finałowa refleksja, poprzedzające ją częste salwy śmiechu i bohaterowie, których nie sposób nie pokochać: oto kanon gatunku. I niestety: tego wszystkiego w obrazie Oskarsdottir zabrakło. W efekcie Parking szybko staje się nienaturalny, manieryczny i najzwyczajniej nużący.
Są tu też oczywiście i jaśniejsze punkty. Przede wszystkim soundtrack. Piosenki m.in. Sugarcubes (a więc punkowego zespołu młodej Bjork) bardzo zgrabnie ilustrują poszczególne ujęcia. Dobrze radzi sobie wprawiony w międzynarodowych produkcjach Daniel Bruhl, niewiele gorsza jest pełna uroku babcia z foką, wśród masy drętwych żartów trafiają się pojedyncze, zabawne sceny. Ale całość wyraźnie utyka. I nie mam wątpliwości, że zadowolić może jedynie najbardziej nieprzejednanych fanów kina o zagubionych w rzeczywistości ekscentrykach.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze