"Panowie z dzielnicy", Goncalo M. Tavares
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temu„Panowie z dzielnicy” to zbiorowe wydanie sześciu krótkich książeczek pisarza, a zarazem cudowna podróż przez paradoksy, charaktery, filozofię. Znajomość filozofii podczas lektury nie jest konieczna, ale czytelnik zaznajomiony z tematem znajdzie dodatkową uciechę, podobnie jak miłośnik takich autorów jak Henri Michaux, Bertolt Brecht czy Roberto Juarroz rozpozna w „Panach z dzielnicy” starych literackich znajomych.
Goncalo Tavares jest podobno sławą w rodzinnej Portugalii, a zarazem człowiekiem orkiestrą – poetą, prozaikiem, dramatopisarzem i zawodowym filozofem wykładającym na uniwersytecie w Lizbonie. „Panowie z dzielnicy” to zbiorowe wydanie sześciu krótkich książeczek pisarza, a zarazem cudowna podróż przez paradoksy, charaktery, filozofię.
Kilkanaście lat temu furorę zrobił „Świat Zofii” Josteina Gaardera, rodzaj zbeletryzowanego podręcznika filozofii, który przybliżał laikom tę trudną dyscyplinę. Prozatorski charakter wykładu łączy Tavaresa i Gaardera, dzieli zaś wszystko inne, łącznie z tym, że Gaarder jest nudny, a Tavares wprost przeciwnie. Znajomość filozofii podczas lektury nie jest konieczna, ale czytelnik zaznajomiony z tematem znajdzie dodatkową uciechę, podobnie jak miłośnik takich autorów jak Henri Michaux, Bertolt Brecht czy Roberto Juarroz rozpozna w „Panach z dzielnicy” starych literackich znajomych.
Książka składa się z literackich miniaturek związanych ze sobą różnymi rodzajami paranoi. Obsesyjny do granic możliwości pan Valery żyje w przekonaniu, że ktoś go śledzi, a lekarstwem na każdy kłopot jest kawa, więcej kawy, i rysowanie. Wybitny myśliciel pan Henri jest zaś kawiarnianym gadułą, zapewne jednym z tych, którzy psują randki i koleżeńskie spotkania swoją gadaniną – za to jego filozofia absyntu to coś prostu wspaniałego, autentycznie barwny ogląd świata przez zielony kieliszek. Pan Brecht przedstawia zbiór anegdot, za to z panem Krausem wchodzimy na grunt tyleż śliskiej, co błyskotliwej krytyki świata polityki, uchwyconej niby uniwersalnie, że tak dziwnie jakoś pasuje i do naszej sytuacji. I tak dalej.
Jeśli układ kolejnych części odpowiada kolejności ich powstawania – portugalskie notki biograficzne na to wskazują – to ujawnia się ewolucja samego pisarza. Tavares wyszedł od abstrakcyjnych, lekkich historyjek, gdzie przyjemny oniryzm i poczucie humoru równoważyły wyobcowanie i zimny egoizm bohatera. Ostatnia część wypada już inaczej, tu humor jest dodatkiem do gorzkiej, choć przecież zabawnej opowieści o wariactwie i wyobcowaniu. Środkowa część książki stanowi przykład powolnego, konsekwentnego procesu odchodzenia od czystej zgrywy.
Kolejni panowie za sprawą skojarzeń literackich, które budzą, uosabiają pewne postawy życiowe, które można zdefiniować za pomocą podręcznika filozofii, ale i diagnozy psychiatrycznej. Intelektualizm w skrajnej formie jest więc szczególnym przykładem nerwicy.
Zbiory krótkich form mają najczęściej tę przykrą cechę, że nie sposób ich przeczytać od deski do deski. Pozostają więc skazane na wyrywkowość czytelniczą lub nieciekawe miejsce na półce z literaturą klozetową. Tu jest inaczej — Tavares nie tylko tworzy znakomite historie, ale nadaje im pewną ciągłość, więc przerzucamy kolejne kartki z wypiekami na twarzy. Silny nerw paranoi, filozoficzne ukąszenie, kapitalne poczucie odrealnienia sprawiają, że „Panowie z dzielnicy” nieustannie wywołują uśmiech, zadumę i bezbrzeżne zdziwienie. Ciężko pisać o takich książkach, ciężko nawet mówić. One są po to, by nimi się zachwycać, a gdybym był Josteinem Gaarderem, po lekturze „Panów z dzielnicy” zjadłbym własny komputer do ostatniego kabelka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze