"Zakochany duch", Jonathan Carroll
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temu„Zakochany duch” jest zdecydowanie powieścią na wyrost – taką postmodernistyczną układanką, w której poszczególne części programowo do siebie nie pasują. Chyba tylko wielbiciele okultyzmu odczują satysfakcję podczas lektury. Trzeba przyznać, że kapitalny jest fragment, w którym psy rozpoznają snujące się po ulicach choroby widoczne tylko dla nich pod postacią różowych chmur. W ten sposób Jonathan Carroll po raz kolejny udowadnia nam, że ma talent w konstruowaniu postaci – szkoda tylko, że zwierzęcych.
Twórczość Jonathana Carrolla to fenomen literacki na światową skalę. Ten amerykański pisarz, który obecnie mieszka w Wiedniu, zadziwia nie tylko liczbą opublikowanych książek, ale i wciąż niesłabnącą sławą i poważaniem. Poważaniem wśród czytelników oczywiście, bo krytycy wciąż mimo upływu lat patrzą na jego książki z dystansem, zaliczając je raczej do popkultury niż do ambitnej literatury z wyższej półki (Carroll nazywany jest „drugim Whartonem”).
Najnowsza, czternasta już powieść Jonathana Carrolla „Zakochany duch” to doskonała okazja, by — nie siląc się na obiektywizm – napisać, jak to naprawdę z jego książkami jest. Czy skomplikowana fabuła niektórych powieści to efekt doskonałego opanowania warsztatu, czy dowód na to, że autor „Krainy Chichów” nie potrafi panować nad swoim talentem? Czy warto poświęcać odrobinę uwagi pisarzowi, który w usta swojego bohatera wkłada następujące słowa: Będę Cię kochać do końca życia. A jeżeli jest coś potem, będę Cię kochać także po śmierci. Czy mnie rozumiesz?. Chociaż wypadałoby zająć się całą twórczością Carrolla, „Zakochany duch” jest dokładnie taki jak inne jego powieści. Totalnie „zakręcony”, miejscami kompletnie niezrozumiały (tak jak okładka książki) i nużący po mniej więcej stu stronach.
Ben Gould, główny bohater „Zakochanego ducha”, to mężczyzna w średnim wieku, zakochany w German Landis – nauczycielce plastyki. Tak się nieszczęśliwie składa, że Gould wywraca się na chodniku i uderza głową w krawężnik. I staje się rzecz wyjątkowa. Dzięki błędowi w oprogramowaniu wykorzystywanemu w zaświatach Gould pozostaje przy życiu. To powoduje całą lawinę niezwykłych wydarzeń. Przede wszystkim pojawia się na scenie cała plejada duchów, gadające psy, baśniowe zwierzęta i wcielenia bohaterów prosto z… przeszłości. A od tego bogactwa metafizyki może dosłownie zakręcić się w głowie. Sytuację komplikuje jeszcze fakt, że jeden z duchów zakochuje się w bohaterce, pies Pilot, który pilnuje German Landis, robi to na prośbę innego czworonoga i od czasu do czasu lata albo znika.
Jakby tego było mało, Carroll wprowadza na scenę kolejnych bohaterów, którzy z powodu awarii w niebie uniknęli tragicznej śmierci i teraz nawiedzani są przez groźne albo zakochane (dla kontrastu) duchy. Jedną z takich postaci jest Danielle, która wskutek kosmicznego zrządzenia losu wyszła cało z katastrofy lotniczej. Teraz ma problem z powrotem do rzeczywistości: Danielle stwierdziła ze zdziwieniem, że w odróżnieniu od jaźni, które spotkała na parkingu, większość ludzi stanowiących tę grupę nie przypomina Bena Goulda. Owszem, w niektórych z nich można go było rozpoznać. Większość jednak składała się z nieznanych mężczyzn, kobiet i dzieci, z łysych, długowłosych, Murzynów, Azjatów i starców. Z ludzi w każdym wieku. Danielle wiedziała, że są to wersje Bena, gdyż po pierwsze jej o tym powiedział, a po drugie ich zapach. Wszyscy pachnieli identycznie.
Na okładce „Zakochanego ducha” znaleźć można takie oto zaproszenie skierowane do czytelnika: Wejdź w rozedrgany świat najnowszej powieści Jonathana Carrolla i przeżyj przyprawiającą o zawrót głowy przygodę. Cóż, trzeba przyznać, że świat w tej książce jest rzeczywiście „rozedrgany”, ale więcej w nim chaosu i niespójności niż pozytywnej dynamiki. Jeszcze w „Krainie Chichów” - najsłynniejszej chyba książce Carrolla – wymieszanie dwóch rzeczywistości, ziemskiej i duchowej, sprawiało czytelnikowi niespodziankę i przyjemność.
Nie przejmujmy się jednak: autor „Dziecka na niebie” ma stałe grono czytelników, więc spadek zarobków na pewno mu nie grozi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze