"Gdzie leży prawda", reż. Atom Egoyan
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuFilm Atoma Egoyana, cenionego reżysera pochodzenia armeńskiego, nie poddaje się łatwej ocenie. Jest dosyć ciężki w odbiorze, wymaga od widza skupienia. Ma jednak w sobie „to coś”. Jego zaletą jest przede wszystkim intrygujący, bardzo specyficzny nastrój, który reżyser tworzy za pomocą wypróbowanych autorskich chwytów - charakterystycznych ujęć, zwolnień i pauz. Cała ta misterna konstrukcja opiera się na mnożeniu złudzeń i dwuznaczności, przeciwieństw i lustrzanych odbić. Przy czym co drugie zwierciadło jest krzywe.
Los Angeles, lata siedemdziesiąte. Ambitna dziennikarka Karen O’Connor (Alison Lohman) bada kulisy rozpadu popularnego duetu scenicznego. Lanny Morris (Kevin Bacon) i Vince Collins (Colin Firth) byli w latach pięćdziesiątych ulubieńcami Ameryki. Rozbawiali publiczność w wielogodzinnych, nagrywanych na żywo maratonach dobroczynności. Bezczelny, błaznujący Lanny specjalizował się w niesmacznych dowcipach, zaś stonowany dżentelmen Vince studził jego zapędy. Duet rozpadł się u szczytu popularności, po tym jak w hotelowym apartamencie idoli znaleziono ciało pięknej blondynki. Czy aby naprawdę popełniła samobójstwo?
Ponętna, zdeterminowana blondynka próbuje rozwikłać tajemnicę śmierci innej ponętnej i zdecydowanej na wszystko blondynki. Inwigiluje dwóch zdziwaczałych, podupadłych gwiazdorów, niegdysiejszych nierozłącznych przyjaciół o diametralnie różnych osobowościach. Sceneria jej poszukiwań jest podwójnie nostalgiczna. Ze zdeprawowanej, rozpasanej epoki dzieci kwiatów akcja przeskakuje do niewinnych i naiwnych lat pięćdziesiątych, złotego okresu amerykańskiej telewizji.
Wyprawa w zamiecioną pod dywan przeszłość prowadzi Karen w świat seksu, narkotyków i zbrodni. Intryga jest momentami przewidywalna, ale broni się dzięki starannie odwzorowanym realiom. Dobrze wypada też gra aktorów. Kevin Bacon, który sam był bożyszczem widowni w latach dziewięćdziesiątych, pasuje jak ulał do roli playboya Lanny’ego. Szczególne udana jest złożona rola Colina Firtha. Grany przez niego Vince Collins jest powściągliwy, spokojny i udręczony jednocześnie. Z kolei postacie obu blondynek przekonująco wypadają jako ofiary mizoginii…
Nawet jeżeli wymowę filmu Egoyana można sprowadzić do banalnego powiedzenia „pieniądze szczęścia nie dają”, to jak na moralitet jest on zdecydowanie zbyt amoralny. Na plus liczę mu to, że właściwie wcale nie odpowiada na postawione w tytule pytanie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze