„Ostatni dom po lewej”, Dennis Iliadis
DOROTA SMELA • dawno temuRemake słynnego ze swojej brutalności debiutanckiego filmu Wesa Cravena z lat 70. Nakręcony w 1972 roku Ostatni dom po lewej, który trafił do kin w mocno ocenzurowanej wersji, zapoczątkował nową tendencję w kinie grozy. Oryginał pokazywał ciemną stronę natury ludzkiej, remake jest już tylko wulgarną rozrywką dla "wrażliwych inaczej".
Remake słynnego ze swojej brutalności debiutanckiego filmu Wesa Cravena z lat 70. Państwo Collingwood jak co roku przyjeżdżają na wakacje do położonego na odludziu domu letniskowego. Jeszcze tego samego wieczora ich siedemnastoletnia córka Mari jedzie do miasta na spotkanie z dawno nie widzianą rówieśniczką Paige. Ta ostatnia, wyraźnie spragniona zakazanych rozrywek, nawiązuje znajomość z innym nastolatkiem, który ma ponoć świetny towar. Chcąc nie chcąc Mari udaje się wraz z nimi do motelu, gdzie wpada prosto w ręce sadystycznych opiekunów chłopaka — jego ojca, wujka i ich kobiety. Poszukiwani przez policję przestępcy nie zamierzają puścić dziewcząt wolno. Resztę łatwo sobie dopowiedzieć. Każda z nich będzie miała po jednej szansie, by zawalczyć o swoją niewinność i życie. Po stronie bandytów będzie jednak otoczenie, dobrze znany las i jezioro, obok którego porywacze będą wieźli swe ofiary w niewiadomym kierunku.
Nakręcony w 1972 roku Ostatni dom po lewej, który trafił do kin w mocno ocenzurowanej wersji, zapoczątkował nową tendencję w kinie grozy. Otóż od tej chwili horror nie musiał już odwoływać się do piekła, szatana, duchów, żywych trupów ani innych zmyślonych bytów; mógł sięgnąć po repertuar ateistycznych czy wręcz nihilistycznych środków wyrazu. Człowiek i jego demony, sadyzm i gorsze od niego perwersje wystarczyły, by wcisnąć widza w fotel, a nawet wycisnąć na jego psychice swój znak firmowy. Nie będę tu wnikać w zawiłą genealogię kina gore ani jego liczne odgałęzienia, bo trzeba by wspomnieć zarówno o wpływach autorskiego kina europejskiego, jak i o włoskim horrorze kanibalistycznym czy wreszcie bogatym (przynajmniej pod względem ilościowym) zjawisku japońskich filmów z torturami; temat jest zatem zbyt obszerny i wykracza poza ramy tej recenzji. Wystarczy powiedzieć, że pierwowzór, który kopiuje recenzowany film, był pierwiosnkiem wyjątkowo drastycznej mody na fabuły o ludzkich wynaturzeniach.
Dzisiaj horroru Cravena, który przecież nie był pozbawiony pewnych ambicji — powoływał się na Bergmanowskie arcydzieło (Źródło), silił na diagnozę kondycji moralnej społeczeństwa ery Wietnamu i dzieci kwiatów, praktycznie nie da się oglądać. Straciwszy swą świeżość, jest pretensjonalną, źle zagraną groteską. Ale sława pozostała. I to właśnie na niej swój sukces stara się zbudować film Iliadisa.
Nie wszystko zresztą jest tu czystą eksploatacją wrażliwości widza i rozgłosu wokół oryginału. Warsztatowo z pewnością projekt zyskał. Lifting dokonał się głównie na poziomie aktorstwa; dziś nawet tzw. druga liga potrafi zagrać z wyczuciem niuansów dramaturgicznych i naturalizmem. Wygładzono też scenariusz — jest bardziej realistyczny, mniej udziwniony i — poza typowymi dla gatunku grzeszkami (np. mając do dyspozycji broń palną, bohater rusza na wroga z pogrzebaczem) - psychologicznie poprawny. Paradoksalnie jednak sama historia traci na tych udoskonaleniach. Oryginał pokazywał ciemną stronę natury ludzkiej, remake jest już tylko wulgarną rozrywką dla "wrażliwych inaczej".
Po setkach podobnych obrazów nie zastanawiamy się już wspólnie z Cravenem nad tym, jak łatwo wzorowego obywatela przemienić w odgryzającą penisy i rżnącą bliźnich piłą mechaniczną bestię. Nie czujemy się w najmniejszym stopniu wytrąceni ze swoich konformistycznych stanowisk. A owe drastyczne sceny? Przemoc pełni tu funkcję typowo pornograficzną (torture porn). Bez niej jednak ten film nie miałby racji bytu, bo w odróżnieniu od bergmanowskich rozważań o chrześcijańskich wartościach czy tych cravenowskich o wypaczeniach, tu oferuje nam się już tylko fizjologię zła. I jeśli komuś taki seans sprawia przyjemność, to powinien pomyśleć o zawodzie patologa. Bo napawanie się patologią dla rozrywki to smutne i wewnętrznie zubażające zajęcie. Podobnie zresztą jak lektura wyżej opisanego filmu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze