Kolejne japońskie anime na naszych ekranach. Ale nie magiczna baśń w rodzaju tych, jakie serwuje nam Miyazaki i Studio Ghibli, a drapieżne cyberpunkowe SF bardzo w stylu Appleseed, które gościło na naszych ekranach w 2005 roku.
Obydwie produkcje łączy zresztą oprócz tematyki i sposobu animowania kadrów także spora część nazwisk ekipy, tyle że twórcy pozamieniali się miejscami - tym razem producent jest reżyserem itd. Efekt tej zamiany jest odświeżający. Prócz serii dynamicznych scen akcji mamy sugestywną wizję przyszłości, która przyćmiewa wiele kasowych filmów SF rodem z Hollywood.
Brzmi intrygująco i takie właśnie jest. Składający się w 70 procentach z czystej, adrenalinowej akcji Vexille ogląda się z otwartymi ustami. Pełno tu bijących w oczy popkulturowych zapożyczeń. Roboty strzelające są jak z Gwiezdnych wojen , pustynia jak z Mad Maxa, "złomy" jak czerwie z Diuny, SWORD jak S.W.A.T. itd. Te nawiązania tworzą dodatkowe plany znaczeniowe.
Ale największe wrażenie robi świat przedstawiony. Takie miasta, tak futurystycznie zaprojektowane, że przypominają las strzykawek, takie wnętrza, i wreszcie owe niesamowite "złomy" - wszystko to nie miałoby szansy zaistnieć w filmie fotograficznym. Jednocześnie metoda animacji jest tu na tyle spektakularna, że niewiele brakuje jej do fotografii. Metoda ta łączy hiperrealistyczne landszafty 3D z tradycyjnie rysowanymi postaciami 2D. Mamy więc bajkę wrzuconą w bardzo żywe i przekonujące tło. Najbardziej niezwykłe są sekwencje rozgrywające się w slumsach - jeśli nawet ktoś był w Japonii i w Indiach, z trudem zapewne potrafi wyobrazić sobie połączenie Tokio z Bombajem - w Vexille udało się stworzyć taki klimat.
Fabuła może się wydawać zbyt skoncentrowana na technologicznym aspekcie przyszłości. Wszystkie inne sfery nowego świata są ledwie naszkicowane. Równie umowna jest psychologia postaci, które są zdecydowanie jednowymiarowe, zredukowane do dość infantylnych zrywów wolnościowych lub demonicznych, typowych dla czarnych charakterów, zachowań i gestów. Irytują też dialogi - głupawe i pełne patosu. Z kolei jednak frapujący jest fakt, iż Japończycy nakręcili film tak ostentacyjnie proamerykański. W Vexille Japonia jest poddana surowej ocenie, jako kraj zmierzający w złym kierunku, pozwalający, by korporacje-molochy dominowały w gospodarce i polityce, przewartościowując tym samym życie w wielkich skupiskach ludzkich i dehumanizując te skupiska.
To niewątpliwe interesujący punkt widzenia, który w połączeniu z niebanalną oprawą wizualną daje sugestywne efekty. Nie mogę Vexille polecić wszystkim, ale jestem pewna, że fani anime oraz cyberpunkowych wątków w kulturze docenią ten film za wspomniane wyżej zabiegi.