„Egzorcyzmy Dorothy Mills”, Agnès Merlet
DOROTA SMELA • dawno temuThriller psychologiczny z zadatkami na horror. Na odizolowanej od świata irlandzkiej wysepce dochodzi do dziwnego wypadku z udziałem 15-letniej Dorothy, która zostaje oskarżona o znęcanie się nad niemowlęciem. Niegościnna, złowroga aura wyspy i jej żyjący według religijnych przesądów mieszkańcy utrudniają śledztwo. W plastycznych, ciemnych zdjęciach wyspiarskich krajobrazów można odnaleźć atmosferę mrocznych irlandzkich dramatów społecznych.
Thriller psychologiczny z zadatkami na horror. A może odwrotnie. Na odizolowanej od reszty świata irlandzkiej wysepce dochodzi do dziwnego wypadku z udziałem 15-letniej Dorothy Mills, która zostaje oskarżona o znęcanie się nad niemowlęciem. Prokuratura wysyła na wyspę Jane van Dopp będącą psychiatrą sądowym, która ma bliżej przyjrzeć się dziewczynce. Zadanie okazuje się sporym wyzwaniem. Zaczyna się od wypadku samochodowego, z którego kobieta ledwie uchodzi z życiem. Niegościnna czy wręcz złowroga aura wyspy i jej żyjący według religijnych przesądów mieszkańcy dodatkowo utrudniają śledztwo.
Dziewczynka nie dość, że pilnie strzeżona, okazuje się także trudnym do zaklasyfikowania przypadkiem. Kiedy wydaje się bowiem, że to klasyczny przykład rozdwojenia jaźni czy wręcz osobowości wielorakiej, wydarza się coś, co temu przeczy. Wygląda na to, że by zrozumieć, co właściwe zaszło na tej ponurej, deszczowej wysepce, Jane będzie musiała wyjść poza podręcznikowe definicje. Zło potrafi przybierać przedziwne formy…
Rzadko na naszych ekranach gości horror z rodzimego kontynentu. Irlandzko-francuska koprodukcja to niewątpliwie interesująca etykietka, czy wręcz wabik na widza spragnionego odmiany.
Początek filmu całkowicie zresztą potwierdza owe wygórowane oczekiwania. Przynajmniej te estetyczne. W plastycznych, ciemnych zdjęciach wyspiarskich krajobrazów można odnaleźć atmosferę mrocznych irlandzkich dramatów społecznych albo najlepszych dokonań kinematografii skandynawskiej z Przełamując fale Larsa von Triera na czele, gdzie mieliśmy obraz podobnie surowej i tajemniczej wspólnoty chrześcijańskiej, czy niedawno goszczącego na afiszu obrazu Strasznie szczęśliwi Henrika Rubina Genza.
W tym ostatnim fabuła układała się niemal w identyczny wzór: przedstawiciel cywilizowanego świata przybywa do zapomnianej przez ludzi i Boga wioski, której mieszkańcy wyraźnie skrywają jakiś mroczny sekret. To tylko dwie najbardziej oczywiste inspiracje, których można by zapewne znaleźć tu znacznie więcej. Co ciekawe, najmniej jest w Egzorcyzmach… referencji do głośnych horrorów, które film przywołuje w tytule. Fabularnie i estetycznie nie ma on bowiem zapewne nic wspólnego ani z kultowym Egzorcystą Williama Friedkina, którego miał ponoć bić na głowę w scenach grozy (patrz amerykańska kampania promocyjna DVD), ani z Egzorcyzmami Emily Rose.
To niekoniecznie musiałoby być wadą filmu, gdyby tylko jego twórcy, zamiast judzić wizją adrenalinowej rozrywki połączonej z wysmakowaną estetyką kina europejskiego, dali widzowi coś choćby w połowie tak atrakcyjnego. Niestety smaczki wizualne szybko przestają robić wrażenie, fabuła grzęźnie w nudnych i kompletnie nieprzekonujących meandrach, a zakończenie jest nijakie i nieefektowne. Najgorsze, że całość zwyczajnie nie trzyma w napięciu, o straszeniu nie wspominając. Nawet pomimo nadzwyczajnego występu młodej Jenn Murray, która z aparycji przypomina Sissy Spacek z Carrie skrzyżowaną z Dzieckiem Kukurydzy, a gra jak prawdziwy szatan, nie sposób otrząsnąć się z wrażenia, że pierwszy z brzegu odcinek Z Archiwum X zabawiłby nas lepiej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze