„Zła matka. Kronika matczynych wykroczeń, drobnych katastrof...”, Ayelet Waldman
DOROTA ROSŁOŃSKA • dawno temuKolejna z kobiet, która postanowiła zrzucić z piedestału panujący w opinii publicznej wyidealizowany obraz macierzyństwa, i przekazać światu jego prawdziwą, wręcz naturalistyczną wersję. Waldman, matka czworga dzieci, pisała o sobie – nie tylko jako matce, ale też żonie, kobiecie, pisarce, zaangażowanej w życie społeczne obywatelce.
Wszystkie jesteśmy złymi matkami. Czy tego chcemy czy nie. Nigdy bowiemnie sprostamy społecznym wymaganiom w tej kwestii. I powinnyśmy być ztego dumne. Dlaczego? Wyjaśnia to nowa książka Ayelet Waldmanopublikowana niedawno przez wydawnictwo Znak.
Ayelet Waldman to kolejna z kobiet, która postanowiła zrzucić zpiedestału panujący w opinii publicznej wyidealizowany obrazmacierzyństwa. Postanowiła też przekazać światu jego prawdziwą,wręcz naturalistyczną wersję posiłkując się scenami z własnegożycia matki czworga dzieci. Dlatego napisała książkę Zła matka.Kronika matczynych wykroczeń, drobnych katastrof i rzadkich momentówchwały. (Wydawnictwo Znak). Ale w 2011 roku taka postawa nie jestoryginalna i autorka sama to przyznaje: Moda na szczerość, naodsłanianie i akceptację ciemnych stron macierzyństwa nie jestnowością. Dlaczego zatem doszło do napisania tej książki?Choć Waldman sama to wyśmiewa, impulsem do Złej matkibył medialny lincz, jakiemu została poddana po napisaniu pewnegofelietonu. A raczej zdania w felietonie, w którym przyznaje, żebardziej kocha męża niż dzieci. To wtedy przypięto jej łatkęZłej matki, której najlepiej zabrać prawo do opieki naddziećmi. Choć całe to wydarzenie opisała dość zabawnie, widać,że obelgi rzucone pod jej adresem jednak bolały. Inaczej niepowstałaby ta książka.
Brnąc przez kolejne kartki tego bestselleru co jakiś czas odczuwałamniepokój. Po wstępie, gdzie Waldman czytelnie przedstawia definicjęDobrej i Złej Matki (w skrócie Dobra Matka wyrzeka się siebie, ZłaMatka to egoistka), kolejne rozdziały bardzo mało mówiły o tytułowymmacierzyństwie właśnie. Najpierw dowiedziałam się, jakiegowspaniałego męża znalazła autorka, potem o ich łóżkowych problemach poporodzie. Następnie przychodzi czas na opis internetowych grup wsparcia mam wciąży i innych tego typu wirtualnych kącików malucha. Gdzie tedzieci? — zastanawiałam się. Dopiero po przeczytaniu całej książkizauważyłam, że Waldman pisała o sobie – nie tylko jako matce, aleteż żonie, kobiecie, pisarce, zaangażowanej w życie społeczneobywatelce. I to jest dla mnie nowość i atut tej publikacji.
Wcześniejsze przeczytane przeze mnie książki o macierzyństwie byływyłącznie o dzieciach. Jakby ta druga strona, czyli rodzice, nie mielinic o sobie do powiedzenia. O swoich emocjach, wątpliwościach,przemyśleniach. I wtedy mnie olśniło. Wcześniejsze książkinapisały „Dobre Matki”. Tę stworzyła „Zła matka”. Czyli taka,która odważyła się napisać m.in., że większość dnispędzonych z niemowlęciem emocjonalnie dorównuje przejeżdżaniu sobiesamochodem po czaszce. Waldman potrafiła przyznać się do takichuczuć wobec dzieci, do jakich większość kobiet nie potrafi sięprzyznać przed sobą.
Złą matkę czyta się bardzo dobrze, bo język, jakim przedstawiaWaldman fakty, jest lekkostrawny jak słoiczek z deserkiem dla niemowląt.Z kolei podane przez nią przykłady są na tyle powszechne w życiu mam,że miałam wrażenie, jakbym jej opowieści już gdzieś słyszała:podczas wysiedzianych w piaskownicy godzin, wózkowych spacerów zkoleżankami czy rozmów przez telefon podczas karmienia (to jedynymoment dogodny na pogaduchy).
Zaskakuje tutaj jednak różnorodność i duża rozbieżność tematów,jeśli chodzi o błahość czy powagę opisanych sytuacji. Obokrozdziału o tym, jak to śmiesznie, że czwarte dziecko ma najmniejzdjęć z rodzeństwa, Waldman opisuje szczerze do bólu swojąwewnętrzną walkę przed decyzją o aborcji. Właśnie ten rozdział,(jedenasty) relacjonujący godzina po godzinie koszmar jaki przeszłaprzed zabiegiem, jest zdecydowanie najlepszy. I już wiem, dlaczego Waldmannapisała o tym dopiero w połowie książki. Czyta się ją bowiem jakrozmowę z właśnie poznaną na placu zabaw kobietą, która wkrótcemoże stać się naszą przyjaciółką. Na początku wyliczamy nawzajemimiona dzieci, opowiadamy o mężu, kim jest, co robi. Potem zbliżamysię na tyle, by porozmawiać o porodach i trudnych pierwszych chwilach zniemowlęciem. W końcu przychodzi moment na rozmowę o rozterkachzwiązanych z pracą i własnym życiem, czy to zawodowym, czyemocjonalnym. Wreszcie znamy się na tyle, że możemy odkryćnajciemniejsze zakamarki duszy. I tak zrobiła Waldman.
Ten literacki zabieg sprawił, że nie czułam, bym czytała książkękogoś obcego. Czytałam zwierzenia znajomej. Może wydawało mi się takz powodu podjętych macierzyńskich tematów, tak mi bliskich, że ażnudnych? A może dlatego, że jej rozterki, jak pogodzić własne ambicjei potrzeby dzieci, są także moimi rozterkami? Może także czuję sięzłą matką, bo czasem nie chce mi się czytać dzieciom na dobranoc lubdokładnie umyć im zębów?
Wiem na pewno, że warto przeczytać tę lekturę. Przede wszystkim poto, by wyleczyć się z ciągłego wystawiania sobie oceny za każdysukces, a zwłaszcza porażkę w macierzyństwie. Bo, jak pyta Waldman,czy naprawdę we współczesnym społeczeństwie nie można byćmatką bez wpadania w zero-jedynkowy schemat „ja jestem ok, a ty dobani”?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze