„Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie”, Beata Chomątowska
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuChomątowska swoją szczerą, bezpretensjonalną książką świata nie podbije, ale jestem jej w szczególny sposób wdzięczny. Dużo bardziej niż autorom wielkich, rozdętych ambicją powieści. Pisarka przywołała świat, który już odszedł w niepamięć, ze wszelkich miar wart przypomnienia, zwłaszcza w czasach smartfonów, tanich lotów i legalnej pracy w całej Europie.
Wspominkowa powieść Beaty Chomątowskiej „Prawdziwych przyjaciół znajduje się w Bredzie” zasługuje na uwagę przynajmniej z jednej przyczyny. Dawno nie widziałem tak pomysłowo wydanej książki. Przypomina ona stary szkolny zeszyt, z koślawymi literkami naniesionymi drukiem markującym bazgroły długopisem. Znajomi, którzy widzieli u mnie ten tomik, pytali mnie, czy to jakaś pamiątka z podstawówki. I rzeczywiście, Chomątowska otwiera kuferek ze wspomnieniami. Tylko, że nie szkolnymi.
Druga połowa lat dziewięćdziesiątych. Dwoje młodych ludzi (Beata i nieokrzesany chłopak, oznaczony samotną literką R.) wyrusza z Polski do Holandii. Ona ma stypendium, chce też sobie trochę dorobić. On ma ochotę na przygodę z jointem w pysku. O legalnej pracy jeszcze nie może być mowy, bilety lotnicze są potwornie drogie, nocleg w hostelu pozostaje daleko poza możliwościami polskiego portfela. Przez Niemcy jadą więc na bilet weekendowy, umożliwiający nieograniczone przemieszczanie się koleją, z wyjątkiem linii pospiesznych. Potem już na stopa. Śpią na ławce, w krzakach, umykają z nazbyt drogiego kempingu.
Z pracą również nie jest łatwo. Pierwsze tygodnie upływają na włóczeniu się od szklarni do szklarni, waletowaniu u dobrych ludzi (dobroć ma zawsze swoje granice) no i co tu kryć, paleniu zioła. Następnie, Beata z chłopakiem rozpoczną trudną, lecz barwną karierę nielegalnego emigranta. Spotkają niecodziennego księdza, wylądują w kościele przerobionym na hippisowską komunę, będą sprzątać knajpy, pić na umór i kochać się na plaży. Naprawdę, aż chce się krzyknąć: ci, którzy teraz wyjeżdżają za robotą, nigdy nie poznają życia.
W krótkim posłowiu Chomątowska delikatnie próbuje oddzielić się od narratorki, sugerując, że niektóre postacie i wydarzenia powstały tylko w jej wyobraźni. Wolałbym tego nie wiedzieć, znajduję w sobie nawet coś na kształt rozczarowania. No bo teraz nie wiem, co jest prawdziwe, co zmyślone. A chciałbym. Nie pozostaje nic innego, jak kierowanie się zasadą, że prawda jest ciekawsza od fikcji. W konsekwencji, najdziwniejsze przypadki opisane w książce będą prawdziwe, zaś te nudne – zmyślone.
Chomątowska swoją szczerą, bezpretensjonalną książką świata nie podbije, ale jestem jej w szczególny sposób wdzięczny. Dużo bardziej niż autorom wielkich, rozdętych ambicją powieści. Pisarka przywołała świat, który już odszedł w niepamięć, ze wszelkich miar wart przypomnienia, zwłaszcza w czasach smartfonów, tanich lotów i legalnej pracy w całej Europie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze