„Kolekcjoner”, Alex Kava
REDAKCJA • dawno temuWydawnictwo Harlequin budzi dość klarowne skojarzenia z różowiutkimi książeczkami o miłości. Nic bardziej mylnego. Niech statystyczna czytelniczka takich opowieści sięgnie po Kolekcjonera Alex Kavy, gdzie trup ściele się gęsto, nogi i ręce funkcjonują rozłącznie, a romansu jest tyle co w piwnicy seryjnego mordercy.
Proszę, jak łatwo pomylić się w osądach. Wydawnictwo Harlequin budzi dość klarowne skojarzenia z różowiutkimi książeczkami, w których biedna działaczka ekologiczna rozkrusza czarne serce magnata naftowego, a rozbisurmaniony alkoholik przerzuca się na kaszę pod wpływem przygodnie napotkanej buddystki. Niech teraz statystyczna czytelniczka takich opowieści sięgnie po Kolekcjonera Alex Kavy, gdzie trup ściele się gęsto, nogi i ręce funkcjonują raczej rozłącznie, a romansu jest tyle co w piwnicy seryjnego mordercy.
U wybrzeży Florydy wyłowiono lodówkę, a w niej, miast kiełbasek i kawałków indyka, znajdują się części ludzkiego ciała, starannie pocięte i popakowane. Wygląda to na fragment kolekcji jakiegoś przyjemniaczka, szczęściem pod ręką jest ktoś, kto akurat specjalizuje się w takich sprawach. Maggie O’Dell jest agentką specjalizującą się w zwyrodnialcach wszelkiej maści, taką Clarice Starling po przejściach (przejścia te można sobie przybliżyć czytając wcześniejsze części cyklu) i natychmiast rzuca wszystko i rusza tropem psychopaty. Tylko czy psychopata jest rzeczywiście psychopatą, mordującym dla przyjemności i makabrycznych trofeów? Może zabija na zimno, z zupełnie innych powodów? Czasu na znalezienie odpowiedzi jest niewiele, bo nadciąga huragan Issack, który za nic ma dokonania śledczych i zamierza pustoszyć Florydę ile wlezie.
Kolekcjonera ułożono na wzór hollywoodzkiego thrillera i nie zdziwiłbym się, gdyby powieść była ubogaconym scenariuszem. Z tego też powodu mogłaby służyć za wzór poprawnej kompozycji na jakichś kursach pisania. Więc czego się czepić? Kava lubuje się w mnożeniu bohaterów, co ma sens właśnie w wypadku filmu lub książki o połowę grubszej. Ludzie, wyłażący na kolejnych stronach (a wyłażą z piwnic, jam, z wody i domów pogrzebowych) różnią się od siebie zaledwie nazwiskiem. Aż chciałoby się dowiedzieć więcej o dzielnej Maggie, chętnie zanurkowałbym w mrocznej psychice złowrogiego Joe Blacka, tylko, że autorka ani myśli mnie z nią zapoznać. Być może ma to jakiś sens, bo wyobraźnia dzisiejszego czytelnika, wyćwiczona na filmach, z łatwością dopisze kolejnym postaciom twarze Julianne Moore, Edwarda Nortona czy Bena Afflecka. Tylko po co? Takich filmów jest przecież wiele.
Kolekcjonera zamknąłem w poczuciu niedosytu, zwłaszcza, że Joe Black jest złowieszczy w nowym stylu. Po człowieku zabijającym w każdej wolnej godzinie, po facecie, któremu przy ćwiartowaniu ofiar nawet powieka nie drgnie, oczekiwalibyśmy pokręconej psychiki w stylu Hannibala Lectera. Winien być demonem zła, żyć w katakumbach i nosić bieliznę z ludzkiej skóry. Nic z tego. Black jest łajdakiem na miarę naszego wieku, żywo przypominając cynicznych menedżerów średniego szczebla, ewentualnie szefa działu sprzedaży firmy obuwniczej z Ohio. Aż prosi się o rozbudowanie. Nadaktywna wyobraźnia podsuwa nawet, jak to proszenie mogłoby wyglądać. Joe klęczy, cały we krwi, z nożem i pistoletem, prosząc bezlitosną panią Kavę o więcej miejsca dla siebie: trzaśnij mi pani kochana jakiś psychologiczny pejzażyk choć na cztery akapity! Dodaj rozdzialik o mych korzeniach paskudnych! Nic z tego. Pisarka jest bardziej bezwzględna od morderców, których stworzyła.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze