"Daleko od Niflheimu", Majgull Axelsson
LEWI • dawno temuZachęcam do lektury „Daleko od Niflheimu”, gdzie znajdziecie powieść o bolesnym dojrzewaniu, sagę szwedzkich nuworyszy-socjalistów, dreszczowiec erotyczny, pamiętnik kobiety po przejściach i śmiałą, poszerzającą horyzonty publicystykę.
"Daleko od Niflheimu" jest debiutancką powieścią znakomitej, docenionej przez czytelników z całego świata autorki "Kwietniowej czarownicy", Majgull Axelsson.
Narratorką powieści jest Cecylia Lind, która po tym, jak w tajemniczych okolicznościach przeżyła i wydostała się z terenu zalanego lawą i zasypanego popiołem wydobywającymi się z filipińskiego wulkanu Pinatubo, powraca do rodzinnego miasteczka w zimnej i dostatniej Szwecji, by zaopiekować się umierająca na raka matką. W obliczu zbliżającej się szybkimi krokami śmierci matki, Cecylia rozlicza się sama ze sobą ze swego dotychczasowego życia. Doświadczenia kariery w służbie dyplomatycznej, lata spędzone w odległych i egzotycznych krajach przywołuje na przemian ze wspomnieniami z dzieciństwa i wczesnej młodości spędzonych w Szwecji, by co jakiś czas wynurzać się w teraźniejszości i w jej oślepiająco jasnym świetle konfrontować te dwa światy. Czytelnik dosyć szybko się orientuje, że urywane, „pocięte” i przytaczane na przemian epizody z życia bohaterki nawzajem się komentują i prowadzą do dwóch dramatycznych finałów sprzężonych ze sobą ponad czasem i przestrzenią.
W “Daleko od Niflheimu” czytelnik odnajdzie zarys powieści mieszczańskiej — współczesnych Buddenbrooków. Rodzina Cecylii nagle staje przed faktem, że są — z punktu widzenia ludzi, którymi dotychczas byli — nieprzyzwoicie bogaci, co nie znaczy że bardziej szczęśliwi. Równie ważna dla rozwoju Cecylii jest jej przyjaźń z Maritą, rówieśniczką z sąsiedztwa i córką alkoholika. Gdy Cecylia staje się studentką z widokami na karierę w dyplomacji i powoli zaczyna korzystać z przywilejów, jakie dają dobrobyt i pozycja społeczna, w jej oczach Marita staje się „żywą reprezentantką trzeciej grupy społecznej, a może drugiej z kawałkiem, bo skończyła gimnazjum”.
Równolegle toczy się opowieść o życiu w rzeczy samej z dala od skandynawskiego piekła — Niflheimu, bo na drugim końcu świata, aż na Filipinach, u podnóża wulkanu Pinatubo. Czy tam odnajdzie szczęście i zgodę z sumieniem? Jeśli dodam, że Cecylia pełni tam funkcję konsula, to miłośnicy arcydzieła Malcolma Lowry’ego od razu domyślą się, że pod wulkanem czeka ją private hell. Dorosłe życie przynosi bowiem bohaterce “Daleko od Niflheimu” z początku nie do końca uświadomione zaprzeczenie ideałów; znieczulenie na tragedię ludności 3-ego świata, czy też po prostu zracjonalizowanie swojego stosunku do sytuacji, na którą nie ma wpływu, rozczarowanie ludźmi, w tym najdotkliwiej — mężem. Cecylia nie poddaje się jednak zupełnie, stara się zachować elementarną uczciwość wobec nędzarzy, milionów, obok których żyje w każdym z krajów swych misji dyplomatycznych. Erupcja wulkanu Pinatubo na Filipinach pociągnie za sobą klęskę żywiołową i wiele ofiar. W tej zawierusze bohaterka powieści zostanie wytrącona z rutyny pracy i komfortu, do którego przywykła, doświadczy wzruszeń przyjaźni i macierzyństwa, zazna najbardziej namiętnej miłości w swoim życiu, ale też los wystawi na próbę jej moralność w sposób, który nie zna rozwiązań kompromisowych. Książka Majgull Axelsson, a zwłaszcza ta jej część, która opowiada o dorosłym życiu protagonistki — Cecylii, bez osłody rozlicza się z tym, w co my, biali obywatele rozwiniętych krajów świata, chcielibyśmy wierzyć, lecz co okazuje się ułudą. “Daleko od Niflheimu” to zatem także powieść psychologiczna o straconych złudzeniach.
Majgull Axelsson pozwala sobie na absolutną szczerość, którą hołubi literatura, a której nie pobłaża publicystyka. Nie można przecież napisać tekstu do gazety, w którym autor wygłasza opinie w stylu: „byli zbyt złociści lub skośnoocy, żeby mogli cokolwiek znaczyć; nadawali się na posługaczy, dostawców lub kochanki, można było ich pozyskać dla liberalizmu, luterańskiego Boga lub idei szkółek samokształceniowych, ale sami w sobie nie stanowili żadnego obiektu zainteresowania.” I kto by się odważył powiedzieć, że działalność charytatywna à la lady Diana to mydlenie oczu, zawracanie dupy, odkupywanie tanio grzechów popełnianych przez Zachód wobec 3-ego świata, wyzysk i pogarda z drugiej strony tego samego medalu, dalsze utwierdzanie przedstawicieli innych ras w sytuacji i poczuciu podrzędności wobec białego człowieka, co nie ma nic wspólnego z wolą prawdziwego zrozumienia i partnerskich relacji.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze