"Małpy w kosmosie", Kirk De Micho
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFilm bombarduje milionami żartów i gagów. Jest szalone tempo i ekscentryczny humor. Dunkowski obdarza postacie indywidualną manierą wypowiedzi, nadaje im blask i charyzmę większą niż twórcy amerykańskiej wersji. Ewidentnie za to przesadza z nawiązaniami do polskich realiów. Małpy są sympatyczne i zabawne, ale jednocześnie sztampowe. Autorzy serwują nieśmiertelne w tym gatunku hasło "uwierz w siebie", karierę "od zera do bohatera" i pochwałę tolerancji.
Polacy od zawsze mieli swoje preferencje i snobizmy. Tak pozytywne, jak i negatywne. Z jednej strony Leonard Cohen sprzedaje u nas więcej płyt niż Justin Timberlake, Britney Spears i Madonna razem wzięci. Z drugiej zawsze o rumieniec wstydu przyprawiała mnie bezmyślna skłonność rodaków do najniższego sortu etnicznego disco z południa Europy (spotworniała wersja bałkańskiego folku w wykonaniu Kayah i Bregovica czy — młodsi szczęśliwie już tego nie pamiętają — histeryczna wręcz popularność italo disco). Przykłady naszych specyficznych upodobań można mnożyć. Zaliczają się do nich także amerykańskie, pełnometrażowe animacje. Owszem, wiodące w tej dziedzinie studia Pixar i DreamWorks od dziesięciu lat osiągają sukcesy na wszystkich rynkach. Ale — co potwierdzają wyniki sprzedaży — prawdziwą ojczyzną ich powodzenia jest rodzima Ameryka i Polska właśnie. Duża w tym zasługa słynnego, mającego dobre tradycje polskiego dubbingu. Wiele głośnych tytułów - Iniemamocni, Shrek, Potwory i spółka - w polskiej wersji językowej prezentowało się dalece bardziej błyskotliwie i zabawnie niż w wersjach amerykańskich (pamiętny Jerzy Stuhr jako osioł bił na głowę odgrywającego tę samą rolę Eddiego Murphy'ego, itd.). Świadomi tego dystrybutorzy niestrudzenie wyszukują coraz to więcej tytułów z omawianej kategorii. Poza pozycjami Pixar i Dreamworks śledzą także owoce pracy mniejszych producentów. I tak trafia na nasze ekrany, druga już po Szeregowcu Dolocie produkcja studia Vanguard - Małpy w kosmosie.
Ham, wnuk pierwszego szympansa wysłanego w kosmos, prowadzi skromne życie gwiazdy trzeciorzędnego cyrku. Szansą dla niego okazuje się być misja badawcza organizowana przez Agencję Kosmiczną. Ham staje się częścią drużyny, chociaż jego udział od początku ma charakter czysto marketingowy — ma być gratką dla prasy. Wyposażony w cyrkowe doświadczenia Ham wyśmienicie radzi sobie w trakcie testów sprawnościowych, ale skłonność do nieustającej błazenady zraża do niego resztę załogi — kapitana Tytana i szympansicę Lunę (która od samego początku wpada Hamowi w oko). Cała trójka trafia na planetę Malgor, którą rządzi psychopatyczny król Hardkor. Dzielne szympansy postanawiają wspomóc miejscowy ruch oporu.
Często w przyrodzie bywa tak, że mały nie daje rady dużemu. I jest to też główną — o ile można tak powiedzieć — wadą Małp w kosmosie - trafiają na nasze ekrany w chwilę po rewelacyjnym, przełomowym, pixarowskim Wall-E. Porównania są nieuniknione — zbliżony czas polskiej premiery, tematyka podróży międzygalaktycznych, itd. W tej konfrontacji Małpy nie mają szans — jeżeli macie chęć na kreskówkę, a nie widzieliście jeszcze Wall-E wybór jest prosty — omijacie szerokim łukiem Małpy w kosmosie, Kung Fu Pandę, itd. i wybierajcie Pixar — bez ryzyka błędu.
Ale jeżeli jesteście fanami animacji, widzieliście już Wall-E i macie chęć na więcej — śmiało możecie wybrać się na Małpy w kosmosie. Owszem, brak im szalonej inwencji pixarowskich produkcji, ale uczciwość nakazuje powiedzieć — większość zastosowanych tutaj patentów jest naprawdę wyśmienita. Jeżeli już czegoś trzeba się czepiać, to przeładowania i niespójności. Małpy są wręcz barokowe — bombardują widza milionami żartów i gagów. Jednocześnie sprawiają wrażenie, że twórcy strzelają na oślep, "aby więcej". I tak dowcipy chwilami wręcz genialne sąsiadują z komizmem najzwyczajniej miernym.
Udzieliło się to też i twórcom dubbingu. Odpowiedzialny za polską wersję Małp Dariusz Dunkowski (nomen omen) małpuje niezastąpionego Bartosza Wierzbiętę. Efekty osiąga (podobnie jak i twórcy całego filmu) - niespójne. Od fragmentów brawurowych po ewidentnie przeszarżowane. Dunkowski w błyskotliwy sposób obdarza poszczególne postacie indywidualną manierą wypowiedzi, nadaje im blask i charyzmę większą niż twórcy amerykańskiej wersji. Ewidentnie za to przesadza z (firmowy trick Wierzbięty) nawiązaniami do polskich realiów — tych jest zbyt wiele, są natrętne i nieadekwatne.
Wszystko to nie zmienia faktu, że Małpy spełniają podstawowy wymóg współczesnych amerykańskich cyfrowych animacji. Odnajdujemy w nich szalone tempo, dziką dynamikę zdarzeń, ekscentryczny humor, itd. Wyśmienity jest też bazowy pomysł, by biorące udział w kosmicznym eksperymencie małpy obdarzyć świadomością (i poczuciem odpowiedzialności) astronautów. Oglądanie filmu daje ewidentną frajdę i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden element. A mianowicie sztampa.
Niestety małpy są sympatyczne i zabawne, ale jednocześnie schematyczne, nieświeże i — właśnie — sztampowe. Autorzy "bez żenady" serwują to co zwykle w kreskówkach — nieśmiertelne w tym gatunku hasło "uwierz w siebie", karierę "od zera do bohatera", pochwałę tolerancji itd. A całość jawi się jako makieta sztucznie sklecona, by wyeksponować masę — nierzadko wyśmienitych zresztą — gagów.
Pomimo tego że film bardzo dobrze się ogląda (nie sposób się na nim nie śmiać), Vanguardowi już na starcie brakuje tego wszystkiego, co w wysokobudżetowej amerykańskiej animacji ma jedynie Pixar — a więc brawury, odwagi, bezkompromisowości, radości z działania "pod prąd". Bo Małpy w kosmosie to niezwykle sympatyczny, ale jednocześnie grzeczny, poprawny i stereotypowy film.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze