Polacy od zawsze mieli swoje preferencje i snobizmy. Tak pozytywne, jak i negatywne. Z jednej strony Leonard Cohen sprzedaje u nas więcej płyt niż Justin Timberlake, Britney Spears i Madonna razem wzięci. Z drugiej zawsze o rumieniec wstydu przyprawiała mnie bezmyślna skłonność rodaków do najniższego sortu etnicznego disco z południa Europy (spotworniała wersja bałkańskiego folku w wykonaniu Kayah i Bregovica czy - młodsi szczęśliwie już tego nie pamiętają - histeryczna wręcz popularność italo disco). Przykłady naszych specyficznych upodobań można mnożyć. Zaliczają się do nich także amerykańskie, pełnometrażowe animacje. Owszem, wiodące w tej dziedzinie studia Pixar i DreamWorks od dziesięciu lat osiągają sukcesy na wszystkich rynkach. Ale - co potwierdzają wyniki sprzedaży - prawdziwą ojczyzną ich powodzenia jest rodzima Ameryka i Polska właśnie. Duża w tym zasługa słynnego, mającego dobre tradycje polskiego dubbingu. Wiele głośnych tytułów - Iniemamocni, Shrek, Potwory i spółka - w polskiej wersji językowej prezentowało się dalece bardziej błyskotliwie i zabawnie niż w wersjach amerykańskich (pamiętny Jerzy Stuhr jako osioł bił na głowę odgrywającego tę samą rolę Eddiego Murphy'ego, itd.). Świadomi tego dystrybutorzy niestrudzenie wyszukują coraz to więcej tytułów z omawianej kategorii. Poza pozycjami Pixar i Dreamworks śledzą także owoce pracy mniejszych producentów. I tak trafia na nasze ekrany, druga już po Szeregowcu Dolocie produkcja studia Vanguard - Małpy w kosmosie.
Często w przyrodzie bywa tak, że mały nie daje rady dużemu. I jest to też główną - o ile można tak powiedzieć - wadą Małp w kosmosie - trafiają na nasze ekrany w chwilę po rewelacyjnym, przełomowym, pixarowskim Wall-E. Porównania są nieuniknione - zbliżony czas polskiej premiery, tematyka podróży międzygalaktycznych, itd. W tej konfrontacji Małpy nie mają szans - jeżeli macie chęć na kreskówkę, a nie widzieliście jeszcze Wall-E wybór jest prosty - omijacie szerokim łukiem Małpy w kosmosie, Kung Fu Pandę, itd. i wybierajcie Pixar - bez ryzyka błędu.
Ale jeżeli jesteście fanami animacji, widzieliście już Wall-E i macie chęć na więcej - śmiało możecie wybrać się na Małpy w kosmosie. Owszem, brak im szalonej inwencji pixarowskich produkcji, ale uczciwość nakazuje powiedzieć - większość zastosowanych tutaj patentów jest naprawdę wyśmienita. Jeżeli już czegoś trzeba się czepiać, to przeładowania i niespójności. Małpy są wręcz barokowe - bombardują widza milionami żartów i gagów. Jednocześnie sprawiają wrażenie, że twórcy strzelają na oślep, "aby więcej". I tak dowcipy chwilami wręcz genialne sąsiadują z komizmem najzwyczajniej miernym.
Udzieliło się to też i twórcom dubbingu. Odpowiedzialny za polską wersję Małp Dariusz Dunkowski (nomen omen) małpuje niezastąpionego Bartosza Wierzbiętę. Efekty osiąga (podobnie jak i twórcy całego filmu) - niespójne. Od fragmentów brawurowych po ewidentnie przeszarżowane. Dunkowski w błyskotliwy sposób obdarza poszczególne postacie indywidualną manierą wypowiedzi, nadaje im blask i charyzmę większą niż twórcy amerykańskiej wersji. Ewidentnie za to przesadza z (firmowy trick Wierzbięty) nawiązaniami do polskich realiów - tych jest zbyt wiele, są natrętne i nieadekwatne.
Wszystko to nie zmienia faktu, że Małpy spełniają podstawowy wymóg współczesnych amerykańskich cyfrowych animacji. Odnajdujemy w nich szalone tempo, dziką dynamikę zdarzeń, ekscentryczny humor, itd. Wyśmienity jest też bazowy pomysł, by biorące udział w kosmicznym eksperymencie małpy obdarzyć świadomością (i poczuciem odpowiedzialności) astronautów. Oglądanie filmu daje ewidentną frajdę i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden element. A mianowicie sztampa.
Niestety małpy są sympatyczne i zabawne, ale jednocześnie schematyczne, nieświeże i - właśnie - sztampowe. Autorzy "bez żenady" serwują to co zwykle w kreskówkach - nieśmiertelne w tym gatunku hasło "uwierz w siebie", karierę "od zera do bohatera", pochwałę tolerancji itd. A całość jawi się jako makieta sztucznie sklecona, by wyeksponować masę - nierzadko wyśmienitych zresztą - gagów.
Pomimo tego że film bardzo dobrze się ogląda (nie sposób się na nim nie śmiać), Vanguardowi już na starcie brakuje tego wszystkiego, co w wysokobudżetowej amerykańskiej animacji ma jedynie Pixar - a więc brawury, odwagi, bezkompromisowości, radości z działania "pod prąd". Bo Małpy w kosmosie to niezwykle sympatyczny, ale jednocześnie grzeczny, poprawny i stereotypowy film.