"Guzikowcy", reż. Petr Zelenka
DOROTA SMELA • dawno temuTrudno odgadnąć, czy Petr Zelenka, utalentowany reżyser filmowy i teatralny znad Wełtawy, słyszał kiedyś polskie powiedzonko "Nikt nic nie wie – czeski film". Ale Guzikowcy, jego drugi pełnometrażowy obraz, nagrodzony m.in. na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Rotterdamie, zdaje się ilustrować je lepiej niż jakiekolwiek inne dzieło kinematografii naszych sąsiadów.
Trudno odgadnąć, czy Petr Zelenka, utalentowany reżyser filmowy i teatralny znad Wełtawy, słyszał kiedyś polskie powiedzonko "Nikt nic nie wie – czeski film". Ale Guzikowcy, jego drugi pełnometrażowy obraz, nagrodzony m.in. na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Rotterdamie, zdaje się ilustrować je lepiej niż jakiekolwiek inne dzieło kinematografii naszych sąsiadów. To zlepek sześciu niezależnych opowieści, jakby teatralnych jednoaktówek, połączonych ze sobą w mniej lub bardziej wiarygodny sposób postaciami osób w nich występujących.
Najważniejszy jest tu praski taksówkarz, przypominający nieco bohatera Nocy na ziemi Jima Jarmuscha, do którego wołgi trafiają rozmaite zbłąkane duszyczki pragnące zrealizować swe niecodzienne potrzeby. I tak zdarza się para, która chce w czasie jazdy uprawiać seks na tylnym siedzeniu, zazdrosny mąż chcący uczynić kierowcę świadkiem zdrady czy wywołany podczas seansu spirytystycznego duch amerykańskiego pilota, który zrzucił bombę na Hiroszimę i teraz szuka rozgrzeszenia u słuchaczy czeskiego radia.
Jedyne, co może budzić pewien moralny opór widza, to pomieszanie ciężaru gatunkowego tychże potrzeb. Bo przecież opowiedzenie jednym tchem o dramacie człowieka, który był narzędziem w rękach sprawców nuklearnej zagłady oraz o przypadłości podstarzałego filmowca, który wkłada sobie między pośladki sztuczną szczękę i odgryza nią guziki od tapicerki, to karkołomna metonimia trudów ludzkiej egzystencji. Ale chyba takie właśnie jest przesłanie Guzikowców - życie człowieka, zwłaszcza człowieka płynnej fazy nowoczesności, spowijają opary absurdu i nikt nie może być do końca pewny, o co w nim naprawdę chodzi. Sytuacje zabawne przeplatają się z tragediami, o wszystkim decyduje przypadek, a poszukiwanie głębszego sensu okazuje się bezcelowe. Zelenkę można oskarżyć o abnegację, moralny relatywizm, ale nie sposób odmówić mu prawdziwego zainteresowania ludźmi, do których summa summarum ma bardzo czuły stosunek, nie nazwać go humanistą.
Wiele dobrego można powiedzieć również o realizacji Guzikowców, choć film miał bez wątpienia znacznie niższy budżet niż obecne na naszych ekranach Opowieści o zwyczajnym szaleństwie czy Samotni Davida Ondřička (autorem scenariusza jest Zelenka). W otwierającej go etiudce widzimy brawurową próbkę stylu Quentina Tarantino. Szczęście Kokury zaskakuje świetnym oddaniem realiów japońskiego miasteczka, doskonałą angielszczyzną czeskich aktorów wcielających się w role Amerykanów z bombowca Enola Gay i mistrzowskim wykorzystaniem archiwalnych zdjęć z nalotu na Hiroszimę. W pozostałych pięciu epizodach Zelenka jawi się jako wyjątkowo zdolny kontynuator tradycji tzw. Czeskiej Nowej Fali. Guzikowcy, nakręceni przed ośmioma laty, mają więcej wspólnego z najlepszymi filmami Miloša Formana (okres czeski), Jirziego Menzla czy Dušana Hanaka niż wspomniane wcześniej Opowieści, które są skrojone według gustów współczesnej bananowej młodzieży.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze