„Samotny mężczyzna”, Tom Ford
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFilm od czasu premiery obrasta nagrodami (m.in. wyróżnienia na festiwalu w Wenecji, BAFTA, nominacje do Oscarów i Złotych Globów). Obserwujemy świat zamożnych intelektualistów, wszystko - poczynając od gadżetów (choćby okularów i zapalniczek), poprzez stroje i fryzury, aż po domy i samochody zapiera dech w piersiach. Znakomita kreacja Colina Firtha.
Debiutujący Samotnym mężczyzną Tom Ford do tej pory postrzegany był przede wszystkim jako ikona świata mody — projektant, który we wczesnych latach 80. nowatorskimi kolekcjami i prowokacyjnymi reklamami zrewolucjonizował wizerunek m.in. Gucci'ego i Yves'a Saint Laurenta. Doniesienia o jego debiucie reżyserskim spotkały się z całą falą ironicznych komentarzy.
Co innego sam film: ten od czasu premiery obrasta nagrodami (m.in. wyróżnienia na festiwalu w Wenecji, BAFTA, nominacje do Oscarów i Złotych Globów).
Popularny i zamożny profesor George Falconer (Colin Firth) nie potrafi pogodzić się z tragiczną śmiercią wieloletniego partnera Jima (Matthew Goode).
Pogrążony w głębokiej depresji postanawia popełnić samobójstwo. I właśnie ten w założeniu ostatni dzień w życiu George'a stanowi treść Samotnego mężczyzny. Falconer załatwia niezbędne sprawy, odwiedza przyjaciół, wspomina. Pogodzony ze śmiercią jest już jedynie obserwatorem, ale właśnie ta perspektywa pozwala mu na nowo dostrzec piękno życia. Czy będzie to wystarczający impuls, by zmienił decyzję?
Jeżeli czegoś możemy oczekiwać po debiucie znanego kreatora mody, to na pewno wizualnego piękna. I rzeczywiście: wczesne lata 60. cieszą się ostatnio dużym wzięciem u filmowców (m.in. Droga do szczęścia Mendesa czy bardzo popularny serial Mad Men), ale nikt nie ukazał ich tak efektownie jak Tom Ford. A że obserwujemy świat zamożnych intelektualistów, wszystko — poczynając od gadżetów
(choćby okularów i zapalniczek), poprzez stroje i fryzury, aż po domy i samochody — po prostu zapiera dech w piersiach, jednocześnie nie przekraczając granicy realizmu: to wciąż świat, w który wierzymy. Samotnego mężczyznę można potraktować jako podręcznik dla scenografów, ale nie tylko. Zadaniu sprostał także odpowiedzialny za zdjęcia Eduard Grau.
Dostajemy obrazy tak bardzo wysmakowane, że właściwie każde ujęcie mogłoby służyć np. za plakat, którym z przyjemnością ozdobilibyśmy ścianę własnego domu. Jednocześnie Grau i Ford nie boją się eksperymentów. Chwilami przesadzają (cokolwiek pretensjonalnie wypadają zdecydowanie nadużywane zbliżenia oczu), ale ich główny pomysł sprawdza się wyśmienicie.
Bo Samotny mężczyzna nie ma stałej kolorystyki, barwy podążają tu za nastrojem George'a. Jego depresję obrazuje świat szarobury; gdy żegnając się z życiem, dostrzega wszystko, co cenił, ekran wręcz eksploduje barwą.
Ale i tak wszystko to byłoby jedynie kolorową wydmuszką, gdyby nie kreacja Colina Firtha. Dawno już nie widziałem filmu, w którym aktor tak bardzo utożsamiłby się z rolą. Firth nie funduje nam fajerwerków, przeciwnie, gra bardzo oszczędnie. Emocje ukazuje przy pomocy małych gestów, niewielkich grymasów, półuśmiechów. I właśnie dzięki temu wypada tak bardzo wiarygodnie i przejmująco.
Największe wrażenie robi wspomniana perspektywa obserwatora: George pożegnał się już z życiem, jest jedną nogą po drugiej stronie, wszystko widzi jakby z oddali, ale ze szczególną przenikliwością. I ta perspektywa naprawdę poraża. Bez wątpienia Firth gra tu rolę życia, a werdykt Akademii oddający tegoroczną statuetkę w ręce Jeffa Bridgesa (Firth również był nominowany) należy uznać za chybiony.
Wszystkie te zachwyty nie oznaczają, że mamy do czynienia z arcydziełem. Przeciwnie — to co najwyżej obiecujący debiut. Bo Fordowi udało się pozyskać szereg fascynujących elementów, ale to, na ile sprawnie skleił je w jedną całość, pozostaje kwestią sporną. Odbiór Samotnego mężczyzny definiuje szeroka dyskusja.
Jedni zarzucają Fordowi bezmyślny przerost formy nad treścią, inni mówią o debiucie dekady. I trudno jednoznacznie przyznać rację którejś ze stron. Na pewno na plus Samotnego mężczyzny zaliczam to, że zgrabnie odcina się od (do znudzenia wszechobecnej w kinematografii ostatnich lat) debaty o homoseksualizmie.
Równie dobrze George mógłby tu rozpaczać po stracie żony czy ukochanej, w żaden sposób nie wpłynęłoby to na odbiór filmu. Bo Samotny mężczyzna mówi o trudnej (czy wręcz niemożliwej) do zaakceptowania stracie. A czy mówi wystarczająco mądrze, by usprawiedliwiało to zastosowanie bez mała monumentalnej formy?
Czy Ford nie przekracza tu trudnej do zdefiniowania granicy kiczu? To już kwestia indywidualnej oceny. Tak czy siak obejrzeć warto. Choćby dla (naprawdę niezwykłej) roli Colina Firtha.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze