"Manuskrypt Voynicha", Thierry Maugenest
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDo grona epigonów Dana Browna dołączył „Manuskrypt Voynicha” Thierry’ego Maugenesta, odwołujący się tym razem do autentycznego pergaminu sporządzonego ręką samego Rogera Bacona. Zaszyfrowana w nim wiedza jest tak straszna, że położyłaby każdego trupem. Na szczęście szyfr jest do tego stopnia skomplikowany, iż łamią się nad nim najtęższe głowy. Oczywiście pojawia się ktoś, kto tajemnicę kodu odkrywa, w związku z czym trup ściele się gęsto i pcha akcję do przodu.
W wielkim starciu między epigonami „Harry’ego Pottera” i „Kodu Leonarda da Vinci” ilościowo wygrywają chyba ci drudzy, co wydaje się dziwne o tyle, że powieść Browna jest dużo gorsza niż którakolwiek część przygód nieletniego czarodzieja. Żeby wyliczyć z pamięci: „Ekwinokcjum” Michaela White’a, „Krwawy krąg” Jérôme’a Delafosse’a, „Strażnik testamentu” Erica van Lustbadera i cała masa innych książek przetłumaczonych na polski, z czego tylko wydawnictwo Albatros oferuje kilkadziesiąt pozycji. Teraz do tego grona dołączył „Manuskrypt Voynicha” Thierry’ego Maugenesta, odwołujący się tym razem do autentycznego pergaminu sporządzonego ręką samego Rogera Bacona. Zaszyfrowana w nim wiedza jest tak straszna, że położyłaby każdego trupem. Na szczęście szyfr jest do tego stopnia skomplikowany, iż łamią się nad nim najtęższe głowy.Oczywiście pojawia się ktoś, kto tajemnicę kodu odkrywa, w związku z czym trup ściele się gęsto i pcha akcję do przodu.
Sukces „Kodu…”, książki bzdurnej i fatalnie napisanej, budził pewne nadzieje na odrodzenie powieści przygodowej z silnym wątkiem kryminalnym, czego ostatnio – jeśli nie liczyć Artura Pérez-Reverte’a – jakby brakowało. Stało się inaczej. Autorzy podążyli drogą bezpieczną, eksploatując nie tylko tę samą co Brown konwencję, ale i dokładnie te same schematy, którymi Brown się posługuje. Okazało się też, że rozdziały na parę stron sprawdzają się świetnie, a jeśli realia historyczne spowalniają intrygę, to do diabła z nimi. Warto już teraz wypatrywać książki łączącej epigonów, w której wszystkie wątki funkcjonują równolegle – historię świata nakręca kilkaset tajnych stowarzyszeń założonych przez wybitne postaci wszystkich wieków: od Platona po Wernhera von Brauna, a trzydzieści procent ludzkości stanowią potomkowie Jezusa i biblijnych patriarchów w linii prostej.
Thierry Maugenest konsekwentnie unika wątków religijnych, każe natomiast wierzyć w sekretną historię świata. Manuskrypt przechowywany w muzeum w Yale pod sygnaturą ms 408 wciąż jest wielką zagadką dla uczonych, a międzynarodowe, szalenie tajne Koło Prometeusza pilnuje, aby tajemnica nie wydostała się na zewnątrz. Tymczasem po świecie krąży tajemniczy człowiek zwany Edypem, uśmiercający wszystkich, którzy zbliżyli się zanadto do prawdy. Na jego trop wpadają agent FBI Marcus Calleron i profesor Thomas Harvey, ekspert od manuskryptu…
Zastanawiam się, co można znaleźć pozytywnego w „Manuskrypcie Voynicha”, oczywiście poza tym, że książeczka jest tak naprawdę opowiadaniem rozdętym przez dodanie kilku historycznych scenek między rozdziałami. Język Maugenesta jest tak statyczny, niezróżnicowany i wyprany z wszelkiej energii, że lektura notatek z zielnika lub encyklopedii maszyn parowych wydaje się bardziej ekscytująca. Do tego z niepojętych przyczyn autor uznał, że bohaterowie powinni w każdym zdaniu opowiadać swoje życie i tłumaczyć, czemu robią to, co robią. Literacka strona książki jest po prostu słaba, nawet jeśli zastosujemy kryteria obniżone specjalnie dla oceny prozy postbrownowskiej.
Akcja toczy się, a nawet wytacza standardowo i bez irytacji. Kłopot w tym, że autor usiłuje nadać swej nowelce filozoficzną głębię, co sprowadza się do przerzucenia kilku haseł, bawi się też w szyfry i próby ich łamania. To wychodzi mu co najmniej średnio, szczególnie że posługuje się niepojętą mieszaniną konkretu i ogólników, słowem, zaznacza pewną metodę szyfrowania, by zaraz rozmyć odpowiedź, i w efekcie książkę odkładamy, właściwie nie wiedząc, co się stało.
Jako kryminał czy też thriller książka nie wytrzymuje porównania z większością konkurencji obecnej na rynku. Jeśli potraktujemy ją jako przypowieść o zmaganiu się z szyfrem, odpada w przedbiegach przy „Złotym żuku” Poego. Właściwie to odpada przy czymkolwiek.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze