"Taxi 4", reż. Gérard Krawczyk
DOROTA SMELA • dawno temuPod względem powinowactwa gatunkowego i poczucia humoru Taxi 4 nie odstaje od swoich poprzedniczek. To typ zwariowanej francuskiej komedii, gdzie fabuła ani nie trzyma się kupy, ani nie stara nawet stwarzać wrażenia prawdopodobnej. Tak jak w filmach ze świętej pamięci Louisem de Funèsem, którego tu usiłuje zastąpić Bernard Farcy, niemożliwe zwroty akcji i zbiegi okoliczności piętrzone są w nieskończoność i przeplatane dla oddechu gagami. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że to najbardziej postmodernistyczna część serii.
Czwarta już odsłona produkcji Luca Bessona (również autora scenariusza). Z pierwotnego zamysłu komedii sensacyjnej opartej na formule pościgów samochodowych niewiele zostało. Najwyraźniej twórcy, nie chcąc się zanadto powtarzać, niemal kompletnie zrezygnowali w "czwórce" z prezentacji możliwości tytułowego pojazdu. Dlatego biały peugeot miga nam zaledwie kilka razy, a jego pasażerowie trzaskają drzwiami, by po chwili wytoczyć się z tylnego siedzenia w stanie wskazującym na ostrą postać choroby lokomocyjnej. Pozbawioną kompletnie wątków motoryzacyjnych Taxi 4 trudno nazwać kontynuacją serii. Pozostają oczywiście ci sami bohaterowie uwikłani w nowe przygody, ale to już w pewnym sensie wariacja na motywach.
Przyjaźń między najszybszym taryfiarzem w Marsylii i największą fajtłapą w policji francuskiej nie rdzewieje. Z tym że teraz paczka liczy już cztery osoby — na oko 7-letni synowie Daniela Moralesa i Emiliena Coutant-Kerbaleca to ich miniaturowe repliki. Widać to wyraźnie podczas szkolnego meczu — blondynek boi się piłki, a łobuziak z charakterystycznym pasemkiem na włosach natychmiast dostaje czerwoną kartkę. Matki pociech są nieobecne, dlatego panowie sami muszą rozwiązać kwestię babysittingu. A ten będzie konieczny, bowiem Emilien zostaje zaangażowany do udziału w ściśle tajnej operacji. Załoga jego posterunku ma dopilnować transferu krwiożerczego Belga. Potwór z Flandrii jest przewożony w klatce dla zwierząt w eskorcie wojska. Jednak wskutek rozmaitych perypetii znajdzie się na chwilę pod kuratelą Emiliena i jego mało rozgarniętego pomocnika. I kiedy poprosi o możliwość wysiusiania się, sprawy nieco wymkną się spod kontroli. Do tego stopnia, że nasz sympatyczny gliniarz straci odznakę. Wówczas będzie mógł liczyć tylko na Moralesa, który choć notorycznie łamie prawo drogowe, nigdy nie odmawia pomocy policji.
Pod względem powinowactwa gatunkowego i poczucia humoru Taxi 4 nie odstaje od swoich poprzedniczek. To typ zwariowanej francuskiej komedii, gdzie fabuła ani nie trzyma się kupy, ani nie stara nawet stwarzać wrażenia prawdopodobnej. Tak jak w filmach ze świętej pamięci Louisem de Funèsem, którego tu usiłuje zastąpić Bernard Farcy, niemożliwe zwroty akcji i zbiegi okoliczności piętrzone są w nieskończoność i przeplatane dla oddechu gagami. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że to najbardziej postmodernistyczna część serii. Zamiast jazdy po szosach mamy przejażdżkę po historii kina sensacyjnego i policyjnego. Film jest bowiem w dużej mierze parodią arcydzieł gatunku, a odnajdywanie cytatów z tychże może być całkiem niezłą rozrywką. Począwszy od czołówki, w której pobrzmiewa motyw muzyczny z Pulp Fiction, mamy tu Taksówkarza, Milczenie owiec, Czas apokalipsy, a jatka u Kolumbijczyka to pastisz poruszającej sekwencji finałowej z Człowieka z blizną.
Humor w dużej mierze opiera się na kpinach z sąsiadów Francji, szerzeniu nieszkodliwych uprzedzeń i stereotypów na temat mieszkańców Flandrii i Walonii. Nie zawsze zgodnych z prawdą (np. stwierdzenie, że pierwszym językiem Flamandów jest francuski). Belgowie są dla żabojadów równie śmieszni co dla nas Czesi. Kpiny z ich akcentu, patetycznych ballad Jacques'a Brela czy choćby samo już określenie "krwiożerczy Belg" będące oksymoronem to dla Francuzów ubaw po pachy. Dla polskiego widza ten zestaw kpin może być akurat nieczytelny, stąd wielu Taxi 4 wyda się kompletnie nieudaną próbą odcinania kuponów od sukcesu "jedynki".
Z drugiej strony przy całej niedorzeczności filmu jest tu wiele naprawdę zabawnych gagów (patrz sceny z udziałem Marleya czy akcja w willi Kolumbijczyka). Co ciekawe, komizm owych scen nie bazuje na klimatach kloacznych czy wulgaryzmach dotyczących seksu. Trzeba przyznać, że to w gatunku coraz rzadsze, bo nawet mieniące się ambitnymi produkcje komediowe pełne są przekleństw, dowcipów o blondynkach i innych niskich zagrywek. Tu tego nie ma — to komedia familijna, która nie ma zamiaru nikogo obrażać. I za to należy się Krawczykowi i Bessonowi trzecia gwiazdka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze