„Stulecie chirurgów” Jurgen Thorwald
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuOperacja pod znieczuleniem, krojenie laserem są szczególnym komfortem naszych czasów. Do połowy XIX wieku sprawy miały się inaczej. Książki nie poleca się czytelnikom o wrażliwych żołądkach – drobiazgowe opisy najróżniejszych operacji, dokonywane w prymitywnych warunkach, bez znieczulenia czyta się niczym fragmenty przerażającego horroru. Książka sprawia wrażenie wędrówki z ciemności ku światłu, od bólu i zakażenia po sterylną czystość dzisiejszych sal operacyjnych. Lektura robi piorunujące wrażenie.
Kiedy chodziłem do ogólniaka, zetknąłem się z nie spisanym pakietem lektur, których znajomość stawała się konieczna dla co bardziej światłych (czyli wątłych) licealistów. Czytaliśmy więc, na równych prawdach powieści Grahama Mastertona i Krainę chichów Carrolla (później wypartą przez Alchemika Coelho), Sto lat samotności Marqueza i Stulecie chirurgów właśnie. Nie mam pojęcia, jak jest teraz, ale do starych zwyczajów można wrócić, ponieważ ostatnia z wymienionych książek została niedawno wznowienia.
Dzieło Jurgena Thorwalda jest fabularyzowaną – właściwie, podkolorowaną fabularnie – historią stu lat najintensywniejszego rozwoju chirurgii, od pierwszej połowy XIX wieku, przez punkt zwrotny, jakim było wynalezienie znieczulenia, aż po rok 1896 i udaną operację na otwartym sercu. To historia odkryć, dokonywanych najczęściej w skutek przypadku i dookreślanych z niezwykłą determinacją, a także opowieść o szczególnych splotach losów ludzkich, czasem zabawnych, czasem strasznych w swym paradoksie – weźmy Horace Wellsa, odkrywcę narkozy. Facet nie tylko nie doczekał zasługującego mu uznania, ale odebrał sobie życie, w stanie narkotycznego delirium. Nieustannie badał znieczulające właściwości eteru, chloroformu i gazu rozweselającego, a że z samego siebie uczynił królika doświadczalnego, został również prekursorem nowoczesnej narkomanii.
Ogromne wrażenie robi też scena otwierająca książkę: prowincjonalny chirurg na życzenie cierpiącej pacjentki otwiera jej jamę brzuszną, by wyciąć ogromną cystę. Na początku XIX wieku operacje tego rodzaju pozostawały zakazane ze względu na dużą śmiertelność, więc na wynik operacji czekał spory tłum ze stryczkiem przygotowanym dla lekarza na wypadek, gdyby pacjentka wyzionęła ducha.
Ogólny wniosek z lektury jest taki, że człowiek szybko przywyka do dobrego. Operacja pod znieczuleniem, krojenie laserem, botoksowe cuda chirurgii plastycznej są nie tylko szczególnym komfortem naszych czasów, ale kompletną nowością. Do połowy XIX wieku sprawy miały się inaczej. Nie znano znieczulających właściwości eteru, więc kończyny odrąbywano na żywca, wspierając się co najwyżej alkoholem i morfiną. Nikt nie spostrzegł też korelacji pomiędzy brakiem czystości, a zakażeniem: lekarz, stojący po środku zapyziałej kanciapy, w krwawym fartuchu, krojący ciało ledwo co przetartymi szczypcami robi dziś wrażenie oprawcy z kiepskiego thrillera.
O ile chirurgia zmieniła się i to nieprawdopodobnie, to ludzie nie uczynili tego wcale. Historia rozwoju medycyny jest też historią idealistów pogrzebanych przez kolegów rządnych sukcesu, kradzieży pionierskich rozwiązań lub zwyczajnego ich blokowania ze względu na prywatę lub uprzedzenia – co poniektórzy przedstawiciele Kościoła niechętnie patrzyli na znieczulenie podczas porodu, gdyż w Księdze Rodzaju stoi przecież, że w bólach rodzić trzeba.
Należy też ostrzec czytelników o wrażliwych żołądkach – drobiazgowe opisy najróżniejszych operacji, dokonywane w prymitywnych warunkach, bez znieczulenia czyta się niczym fragmenty przerażającego horroru. Nie wyobrażam sobie faceta, który nie poczuje dreszczy, czytając o kruszeniu kamieni żółciowych przy pomocy pręta, wprowadzanego przez cewkę moczową, kobiety dostają cały wachlarz cierpień związanych z okresem heroicznym cesarskiego cięcia. Ten ładunek brutalności ma swoje uzasadnienie. Stulecie chirurgów, dzięki niemu właśnie, sprawia wrażenie wędrówki z ciemności ku światłu, od bólu i zakażenia po sterylną czystość dzisiejszych sal operacyjnych. Nie jest to więc lektura dla każdego, choć na każdym powinna zrobić piorunujące wrażenie. Jak to mówiliśmy w ogólniaku, kult w ciapki.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze