„Tokijska opowieść”, Yasujiro Ozu
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuOszczędna narracja, oddziaływanie atmosferą, treści poutykane między słowami, mimika, gesty: wszystko sugestywne, hipnotyczne. Zaskakująco aktualne są sceny rodzinne. Wylewająca się z nich hipokryzja, fasadowa czułość, czynione za plecami komentarze: to wszystko znamy ze współczesnych obserwacji. Dostajemy łagodną, poetycką opowieść o nieuchronności zdarzeń. O samotności i goryczy jaką niesie starość. O szalonym tempie rozwoju współczesnego świata, któremu nie są w stanie sprostać starsze pokolenia. Opowieść szlachetna i mądra. Dla wytrawnych kinomaniaków to prawdziwa uczta, dla wielbicieli multipleksowej rozrywki strata czasu.
Ciekawa alternatywa dla corocznej, wczesno listopadowej nawałnicy horrorów. Pamiętając o prawdziwej treści nadchodzących świąt Roman Gutek postanowił przypomnieć nam arcydzieło japońskiego kina z 1953 roku: Tokijską opowieść, którą wśród swoich ulubionych filmów konsekwentnie wymieniają m.in. Jarmusch, Wenders, Auster, Rohmer i Dorrie.
Dwoje mieszkających na prowincji starych ludzi wyrusza do Tokio, by odwiedzić swoje dzieci. Rozczarowują się: ze strony zamieszkującej niegościnną metropolię rodziny czeka ich jedynie chłód i obojętność. Pochłonięci obowiązkami, wtopieni w wielkomiejski rytm, udający zatroskanych i wrażliwych, krewni robią wszystko, by się ich pozbyć. Przerzucają ich pomiędzy sobą, w końcu wysyłają na wczasy w uzdrowisku Atami. Zmęczeni gwarną atmosferą modnej miejscowości seniorzy wracają do Tokio. Na miejscu okazuje się, że nie mają gdzie zanocować. Matkę przygarnia owdowiała (ale najcieplej odnosząca się do rodziców zmarłego męża) synowa; ojciec wyrusza na nocną przechadzkę w poszukiwaniu dawnych znajomych.
Początek Tokijskiej opowieści z pewnością rozczaruje wielu współczesnych kinomanów. Powolna, zagłębiona w szeroko eksponowanych rytuałach dawnej Japonii historia nie najlepiej zniosła próbę czasu. Dopiero w drugiej połowie filmu, a zwłaszcza w sekwencjach nocnej włóczęgi sędziwego bohatera, dostrzeżemy prawdziwe źródła wczesnych, poetyckich filmów tak kochających Ozu Jarmuscha i Wendersa. Oszczędna narracja, oddziaływanie atmosferą, treści poutykane między słowami, mimiczne gesty mówiące więcej niż słowa: to wszystko wciąż jest sugestywne, a nawet hipnotyczne. Zaskakująco aktualne okazują się też sceny rodzinne. Wylewająca się z nich hipokryzja, fasadowa czułość, czynione za plecami poirytowane komentarze: to wszystko doskonale znamy z obserwacji jak najbardziej współczesnych sytuacji. Koniec końców arcydzieło Ozu dziś już nieco trąci myszką, ale wciąż pozostaje opowieścią bardzo szlachetną i autentycznie mądrą. Głównie dzięki temu, że reżyser uniknął roli moralisty. Nie ma tu gromów rzucanych na głowy lekkomyślnej młodzieży, przeciwnie: Ozu nie ocenia swoich bohaterów. Uzmysławia nam ich prawdziwe motywacje, do wszystkich odnosi się z sympatią. Poza tym pozostawia przestrzeń dla widza, nie serwuje gotowych wniosków, raczej zachęca do refleksji. I tak, zamiast tracącego na aktualności obrazu konfliktu pokoleń dostajemy łagodną, poetycką opowieść o nieuchronności zdarzeń. O samotności i goryczy jaką niesie starość. O szalonym tempie rozwoju współczesnego świata, któremu nie są w stanie sprostać starsze pokolenia.
Jak odbierze Tokijską opowieść współczesny, polski widz? Dla wytrawnych kinomaniaków będzie to prawdziwa uczta, dla wielbicieli multipleksowej rozrywki najzwyklejsza strata czasu. Tak, czy siak brawa dla dystrybutora. Bo chociaż towarzyszy mu pragmatyczny cel (promocja szykowanego na gwiazdkę boxu dvd z najgłośniejszymi filmami Yasujiro Ozu) urozmaica jednocześnie repertuar kin. W okolicach 1 listopada oznaczał on zwykle irytującą serię tzw. horrorów torture porn (m.in. kolejne części Piły). Tym razem mamy alternatywę. I to o wiele bardziej adekwatną do nastroju nadchodzących dni.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze