"Małżeństwa i ich przekleństwa", Tyler Perry
DOROTA SMELA • dawno temuReżyser - scenarzysta i aktor w jednej osobie próbuje rozkładać na czynniki pierwsze alchemię związków międzyludzkich i analizować podstawy najtrudniejszego z nich: małżeństwa. Jednak ledwie prześlizguje się po problemach damsko - męskich, lub trafia swoimi diagnozami jak kulą w płot. Wszystko to sprawia, że film ogląda się raczej jak operę mydlaną, oczekując w każdej chwili przerwy na reklamy. Przeraża przeciętne aktorstwo i inscenizacja na poziomie telenoweli.
Tyler Perry nietypowo, bo tym razem w tonie raczej przygnębiającej terapii grupowej bez kojarzonych z jego „sztuką” salw rubasznego rechotu. Smutna i pełna zakrętów opowieść z życia afroamerykańskiej klasy średniej zaczyna się od wykładu, jaki szanowana pani psycholog wygłasza z okazji premiery swojego najnowszego bestsellera. Jej książka dotyczy rozmaitych aspektów trwania w związku małżeńskim i dr Patricia Agnew przyznaje, że znów nieocenioną skarbnicą wiedzy było dla niej własne małżeństwo oraz związki jej przyjaciół, z którymi właśnie wybiera się na kolejne wspólne wakacje.
Tym razem cztery pary spotkać się mają w zasypanej śniegiem chacie w Colorado. Zapowiada się trudny tydzień. Ona i Gavin przeżywają kryzys po bolesnej stracie synka w wypadku samochodowym i nawet zaplecze teoretyczne z dziedziny leczenia traum nie pomaga. Tymczasem Terry, którego żona jest właśnie w punkcie zwrotnym swojej kariery prawniczej, nie może pogodzić się z jej zafiksowaniem na pracy. Równie przedsiębiorcza co Diane, Angela, właścicielka salonu piękności jest szefową własnego męża, przez co kompletnie go nie szanuje. Między dwojgiem trwają nieustające utarczki i sprzeczki, suto zakrapiane alkoholem. Gorąco robi się jednak dopiero wtedy, kiedy do paczki dołącza Mike – który kazał swojej otyłej żonie Sheili samotnie przedzierać się samochodem przez 3 stany, podczas gdy sam komfortowo przyleciał na miejsce w towarzystwie koleżanki – smukłej i niewzruszonej, Triny. Podczas najbliższych dni sytuacja będzie stopniowo podgrzewana, aż do krytycznego punktu, kiedy to na wierzch wypłyną wszystkie brudy… Pytanie: która z par będzie jeszcze po tym miała odwagę spojrzeć sobie w twarz? Dość powiedzieć, że pewien jegomość oberwie w głowę ciężkim przedmiotem.
Reżyser-scenarzysta i aktor w jednej osobie Tyler Perry próbuje rozkładać na czynniki pierwsze alchemię związków międzyludzkich i analizować podstawy najtrudniejszego z nich – małżeństwa. Czasami udaje mu się trafić w sedno przyczyn wszelkich konfliktów w parach. Jeszcze częściej jednak ledwie prześlizguje się po problemach damsko-męskich, lub trafia swoimi diagnozami jak kulą w płot. Wszystko to sprawia, że Małżeństwa ogląda się raczej jak operę mydlaną, niż film kinowy, oczekując w każdej chwili przerwy na reklamy. Przeciętne aktorstwo i inscenizacja na poziomie telenoweli (jedna Jill Scott daje się jakoś oglądać, zniszczona chirurgią plastyczną maska Janet Jackson straszy sztucznością) w zestawieniu z tanim rodzajem poradnictwa, jakie serwuje reżyser pozycjonują film, jako produkt skierowany do najmniej wybrednej widowni. Problem w tym, że został on pomyślany jako film o określonym profilu rasowym i skierowany do czarnoskórej społeczności, a u nas pierwsza target grupa jest ksenofobiczna, a druga nieobecna. Stąd zadaję sobie pytanie jaki sens miało wprowadzanie tego filmu do kin. Gdyby przynajmniej był to musical…ale nie — jedynym śpiewem, jaki wydobywa się z ust obydwu diw jest sporadyczny szloch. Wobec problemów z ustaleniem odbiorcy nie mam komu polecić tego filmu. Jest to ciut lepsze od Pamiętników wściekłej żony i Mojej wielkiej wściekłej rodziny, stąd daję jedną gwiazdkę za szczerość i tendencję rozwojową reżysera.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze