Wiadomo, że sięganie po najnowsze (a więc i najdroższe) technologie ma swoją cenę. Tym razem pieniądze wyłożył Disney i stąd na wstępie wypada powiedzieć, że Alicja to Burton w odrobinę (ale naprawdę odrobinę) złagodzonej wersji.
[photo position="inside"]20370[/photo]Tak ostrych scen jak te, w których stada chomików porywały nieznośne dziecko (Charlie i fabryka czekolady), albo te, w których szalony fryzjer z lubością podrzynał kolejne gardła (Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street), tutaj nie uświadczycie. Nie ma również (ewidentnie obecnych w literackim oryginale) aluzji do doświadczeń narkotycznych, jest za to patetyczny finał, w którym (ach ci Amerykanie...) masy muszą zrzucić jarzmo złej władzy, a heros ubić gigantyczne monstrum.
„Alicja w Krainie Czarów”, Tim Burton
Ledwie trzy miesiące po premierze Avatara trafia na nasze ekrany Alicja w Krainie Czarów: nowy w pełni trójwymiarowy film. Barton od zawsze umiał pozyskiwać gigantyczne budżety, by przenosić na ekran owoce niczym nieograniczonej wyobraźni. Kraina Czarów to miejsce mroczne, neurotyczne i podszyte lękiem. Bohaterowie są albo na granicy obłędu, albo w stanie ostrej paranoi. To niezwykłe i olśniewające doświadczenie wizualne. Każdy kadr to dopracowane małe arcydzieło. Wyobraźnia Burtona przeniesiona na ekran daje efekt w postaci widowiska, które oglądamy z przysłowiową otwartą buzią. Film dozwolony od dziesięciu lat.
Rafał Błaszczak