„Kraina jutra” Brad Bird
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPrawdziwe „kino dla widza w każdym wieku” to jednak nie jest. Ale dla rodziców pragnących przeżyć wspólną zabawę z 10-15 letnimi pociechami: rzecz naprawdę godna polecenia.
W ostatnich latach światem Disney’a rządziły koprodukcje. Następcy legendarnego (i ponoć wciąż zamrożonego) Walta koncentrowali się (wraz z imperium Marvela) na superbohaterach, produkowali też (wspierając Pixara) animacje. Tym razem Disney wraca do korzeni: „Kraina jutra” to kino familijne, skierowane przede wszystkim do nastolatków, ale uwodzące także starszych widzów. I przede wszystkim przesycone „firmową” ideologią: optymizmem i wiarą w siłę (realizowanych za wszelką cenę) marzeń.
Fabuła „Krainy” jest złożona i cokolwiek chaotyczna, ale koncentruje się na bohaterach. Wpierw poznajemy nastoletniego Teda (Thomas Robinson), przyszłego wynalazcę, który odwiedzając Wystawę Światową w Nowym Jorku (1964 rok) wierzy, że technika skieruje ludzkość na właściwe tory. Pewien niepokój wprowadza fakt, że całą historię opowiada nam dorosły Frank (George Clooney). Zrezygnowany, cyniczny, wieszczący cywilizacji rychły, apokaliptyczny koniec. Tajemnicę pomoże rozwikłać nastoletnia Casey (Britt Robertson). Córka inżyniera NASA; marząca, by wyruszyć w kosmos, kontynuować wielkie odkrycia i ocalić świat przed ekologiczną katastrofą. Casey angażuje się w (nie zawsze legalne) akcje antykorporacyjnych aktywistów, trafia do aresztu, wychodząc na wolność znajduje w swoich rzeczach zagadkową plakietkę. Dotknięty znaczek przenosi ją do równoległego świata, magicznej rzeczywistości stworzonej przez najwybitniejsze umysły ludzkości (m.in. Einsteina, Teslę, ale także znanego nam już Franka). Owe umysły muszą sprostać kolejnemu zagrożeniu…
Brad Bird (m.in. „Iniemamocni”, „Ratatuj”, „Mission: Impossible – Ghost Procol”) sprawnie prowadzi akcję “Krainy jutra”. Sprawnie i „familijnie”, a więc wg reguły „dla każdego coś miłego”. Dorośli dostają powrót do filmów swojej młodości i dzieciństwa. Kłania się Kino Nowej Przygody (poprzez nastrój, szalone tempo, atmosferę tajemnicy, charakterystyczne postaci) i złota era science fiction (wiara w ludzkość i sprzyjający jej postęp technologiczny, ale też np. dylematy androidów). Estetyka retro jest tu zresztą wszechobecna: widać ją w kostiumach, scenografii, nostalgicznych gadżetach. Jednocześnie (to już ukłon w stronę młodszych widzów) całość opowiedziano na wskroś współcześnie. Ze świadomością zdobyczy Pixara, czy serii „Avengers”. Mamy więc serwowane z przymrużeniem oka popkulturowe cytaty, postmodernistyczną żonglerkę gatunkami, skrzące się humorem napięcie pomiędzy bohaterami. Do tego naprawdę efektowne sceny akcji.
„Kraina” urzekła mnie przeniesionym w futurystyczny świat nastrojem, jaki pamiętamy choćby z „The Goonies”. Ale przyznaję: daleko tu do klasyki na miarę owych „Goonies” (czy „Indiany Jonesa”, pierwszych „Gwiezdnych wojen” itd.). „Kraina” jest wyraźnie zbyt długa. Ma kapitalną część środkową, znacznie mniej atrakcyjne zawiązanie akcji i wyraźnie słaby finał. Razi patetyczną muzyką, niekiedy trzeszczącym w szwach (bywa nielogicznie) scenariuszem, banalnym (i nieco zbyt nachalnie serwowanym) przesłaniem. Sympatycznymi, ale nie dość charyzmatycznymi (wyjąwszy kapitalną androidkę Athenę) postaciami itd. W efekcie prawdziwe „kino dla widza w każdym wieku” (Brad Bird tworzył już takie, choćby we wspomnianych „Ratatuj”, czy „Iniemamocni”) to jednak nie jest. Ale dla rodziców pragnących przeżyć wspólną zabawę z 10–15-letnimi pociechami: rzecz naprawdę godna polecenia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze