„Dzisiaj narysujemy śmierć”, Wojciech Tochman
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuI tym razem udało się Tochmanowi napisać doskonałą książkę, w której znajdziemy relacje zbrodniarzy oraz tych, którzy przeżyli masakrę. Autor pisze przejmująco. To opowieść, która spędza sen z powiek. Każdy z bohaterów snuje własną historię, z której wynika jedno: Rwanda wciąż żyję tragiczną przeszłością i potrzebuje ludzi chętnych do niesienia pomocy ofiarom i katom.
W kwietniu, szesnaście lat temu, niewielkie państwo w Afryce stało się miejscem tragicznych wydarzeń: ekstremiści z plemienia Hutu dokonali masowej zbrodni na Tutsich. Ich narzędziem były maczety, które sprowadzono do kraju za rządowe pieniądze. O tym, co działo się w Rwandzie wiosną i latem 1994 roku oraz dziś, kiedy widmo zbrodni wciąż dręczy rwandyjskie społeczeństwo, przejmująco pisze Wojciech Tochman. Jego reporterska opowieść Dziś narysujemy śmierć ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. W swojej książce Tochman wraca do tematu poruszanego w innym reportażu Jakbyś kamień jadła, poświęconym masakrze w Srebrenicy. I tym razem udało się Tochmanowi napisać doskonałą książkę, w której znajdziemy relacje zbrodniarzy oraz tych, którzy przeżyli masakrę. Bo kat i ofiara żyją w Rwandzie obok siebie. Morderca moich synów wyszedł już z więzienia. - mówi jedna z bohaterek książki. — Mieszka trzy domy dalej. Wita mnie co dzień: amakuru – jak się masz?
Dzisiaj narysujemy śmierć to opowieść, która spędza sen z powiek. O rzekach czerwonych od krwi i trupach leżących pod ścianami domów opowiada m.in. Leonard – młody rwandyjski student, cudem ocalony z masakry nad jeziorem Kiwu. Znajdziemy w książce historię kobiety, nienawidzącej swojego syna spłodzonego w wyniku gwałtu. Jest opowieść sędziego, uczestniczącego w sądach nad sprawcami mordu oraz relacja pielęgniarki i lekarza psychiatry, jednego z trzech pracujących w kraju. Każdy z bohaterów snuje własną historię, z której wynika jedno: Rwanda wciąż żyję tragiczną przeszłością i potrzebuje ludzi chętnych do niesienia pomocy ofiarom i katom.
Rwandyjczycy borykają się dziś z wieloma problemami. Niszczy ich nie tylko głęboka trauma psychiczna, ale i problem AIDS, dotyczący m.in. kobiet zgwałconych przez mężczyzn Hutu (jak podają źródła, ofiar gwałtów jest w kraju od trzystu pięćdziesięciu tysięcy do pół miliona). Ale kraj ten stopniowo się zmienia. Świadkowie masakry zaczynają mówić pełnym głosem, domagając się sprawiedliwych wyroków oraz identyfikacji miejsc, w których pochowano ich bliskich. Szpitale obejmują leczeniem chorych na AIDS. Zakładane są stowarzyszenia i grupy wsparcia. Mimo wszystko rana wciąż krwawi. […] o zbrodniach na ludności Hutu, choć miały miejsce, słabo tutaj słychać - pisze Tochman. — Dlatego są słabo udokumentowane. Ale wystarczy przejść się dzisiaj po miastach i wsiach północnej Rwandy i sprawdzić, jak wiele jest sierot po tamtym czasie. Mają po niecałe dwadzieścia lat i nie wiedzą, kim są. Nie pamiętają rodziców. Bo albo zabił ich AIDS, albo RPF. Przed kwietniem dziewięćdziesiątego czwartego albo potem, kiedy przez następnych kilka lat trwały tu walki.
Tochman, jako wytrawny reporter, pozwala mówić nie tylko ofiarom. Są więc w książce wstrząsające rozmowy z mordercami Hutu, zrzucającymi winę na rząd lub szatana. Pojawiają się głosy oskarżające Tutsich o spisek i wymyślenie ludobójstwa. Różne historie, różne życiorysy – jedna tragiczna prawda. I reporter z dalekiego kraju, który przyjechał opisać to, o czym boją się mówić mieszkańcy tego niewielkiego państewka. Udała mu się rzecz prawie niemożliwa: wniknąć w świat, w którym biały człowiek traktowany jest z podejrzliwością, jako ten, który zdradził Rwandę kilkanaście lat temu. Chociaż książka napisana została prostym, komunikatywnym językiem, czyta się ją z trudem, bo na każdej stronie znajdziemy mrożące krew w żyłach opisy zbrodni, które nie miały prawa wydarzyć się w cywilizowanym XX wieku.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze