Jak wytrwać we dwoje aż do śmierci?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNiekiedy, podczas miejskich spacerów mój przekrwiony wzrok zwraca się ku parom staruszków: drepczą sobie jedno obok drugiego, on pomarszczony, z włosami w uszach, ona garbata, z nosem jak grzyb nadgryziony przez ślimaka. Czasem trzymają się za ręce. W tym widoku kryje się coś wzruszającego.
Niekiedy, podczas miejskich spacerów mój przekrwiony wzrok zwraca się ku parom staruszków: drepczą sobie jedno obok drugiego, on pomarszczony, z włosami w uszach, ona garbata, z nosem jak grzyb nadgryziony przez ślimaka. Czasem trzymają się za ręce. W tym widoku kryje się coś wzruszającego.
Myślę sobie zaraz, że tych dwoje przeżyło razem całe swoje życie. Pobrali się jeszcze za najczarniejszego Stalina. Mieli swoje ciche dni. Być może – zdrady i romanse. On pił na umór, ona rzucała w niego ostrymi przedmiotami. To już nieważne. Liczy się tylko te, że idą sobie we dwoje.
Poweselałem trochę i zaraz zrobiło mi się smutno. Takie doświadczenie znajduje się już poza moim zasięgiem, podobnie jak kariera boksera albo nastoletniego utrzymanka. Możliwości oferowane przez życie intensywnie się kurczą. Trudno, niech będzie i tak. W szkole średniej bardzo chciałem znaleźć miłość na całe życie. Dostałem w łeb i już nie mam na to ochoty. Niemniej, uważam, że w parach, które są ze sobą przez pół wieku kryje się pewien urok. Oraz masa tajemnic i jeszcze więcej pracy.
Co zrobić, by związek przetrwał tak długo? Dlaczego jest to takie trudne? Sprawa jest złożona. Zarzucono słuszny zwyczaj aranżowania małżeństw przez rodziców, nieraz przy udziale zawodowych swatów i swatek. Praktyka ta okryła się złą sławą, niemniej wydaje mi się całkiem sensowna. Przecież rodzice najczęściej chcą dobrze dla swoich dzieci i dysponują wielokrotnie większym doświadczeniem niż młodzi.
Idąc dalej tym tropem, zaufanie uczuciu jest nie tylko nowością naszych czasów ale i czymś głęboko bezsensownym. Kochać to można mamę. Jeśli chcesz motylków w brzuszku, wielkich namiętności i bezustannego spoglądania sobie w oczy, wdaj się w romans, dziewczyno. Uczucie ma to do siebie, że gaśnie po paru latach, najdalej rok po atrofii popędu seksualnego do danej osoby. Tymczasem ludzie wiążą się ze sobą i biorą śluby tylko dlatego, że się kochają. To jakieś ponure szaleństwo. Jeśli się kochacie, pojedźcie po prostu na wakacje.
Aby związek wytrwał, nie wystarczy miłość i dobra wola dwojga ludzi. Mogą być piękni jako anieli i dobrzy niby miks Matki Teresy z Jurkiem Owsiakiem. Prędzej czy później zobaczycie ich składających pozew rozwodowy. Konieczny jest czynnik z zewnątrz. Do niedawna, najczęściej, było nim dziecko. Mały człowiek sprawia, że w życiu dwojga pojawia się dodatkowy, bardzo ważny cel i rozejść się jakby trudniej. Nie jest to oczywiście niemożliwe, o czym świadczy mój własny, znakomity przykład. Niemniej, rozpad związku wydaje się odrobinę utrudniony.
Bardzo pomaga wspólna praca, pasja, lub jedno z drugim złączone. Mam dwoje przyjaciół, już po czterdziestce. On jest muzykiem, ona jego menedżerką. Taki Ozzy i Sharon Osbourne, tylko z Zabrza. Chłopina poci się, klei te sample, nawija loopy jak makaron, rzeźbi w produkcji i podskakuje na scenie. Żonka załatwia mu kontakty z mediami, organizuje trasy koncertowe no i pilnuje (niestety), by żadna napalona szmulka nie kręciła się w pobliżu garderoby. We dwoje odchowali córeczkę. Mieli mnóstwo kłótni, kilkudniowych rozstań i szkiców pozwów rozwodowych. Niemniej są razem i dalej będą, zespoleni wspólnym interesem.
Do czynników spajających zalicza się alkohol. Jak jest z innymi używkami, tego już nie wiem. Wspólne picie czy też popijanie jednoczy lepiej niż sztandar partii. Zresztą, najstabilniejsze związki znajdziecie wśród meneli. Gorzej, gdy jedna ze stron raczy wytrzeźwieć. Wówczas rozpad jest właściwie pewny.
Niezwykle pomaga brak urody, charyzmy, inteligencji oraz innych cech uchodzących powszechnie za atrakcyjne. Ludzie wybierają sobie partnerów podług własnych możliwości. Ładni wiążą się z ładnymi, brzydal bierze sobie szkaradę. I dobrze. No bo jak inaczej? Garbus bez oka i z pustym portfelem raczej nie odejdzie od żony. Bo nie ma do kogo.
Za najlepsze, najtrwalsze spoiwo uznaję biedę. Inne nieszczęścia właściwie też są w porządku – jakoś trudno porzucić męża z nowotworem. Ale bieda wydaje się najlepsza ze względu na swój trwały, a nawet dziedziczny charakter. To taka obrączka, którą bardzo trudno zdjąć z palca. Ludzie nienawidzą się, lecz nie rozstają – są bowiem zbyt biedni, aby wieść samodzielne życie. Nie stać ich na wynajem osobnych mieszkań, że o zakupie nie wspomnę. Rachunki we dwoje są jakoś tak mniejsze. Jedzenie też taniej wychodzi.
Idę o zakład, że staruszkowie, których dzisiaj widziałem, wytrwali ze sobą właśnie z tych powodów. Nie bez znaczenia pozostają tutaj warunki życia za komuny i w pierwszym okresie naszej wspaniałej III Rzeczypospolitej. Najpierw nie dało się wyżyć z jednej pensji i brakowało mieszkań. Potem w ogóle świat oszalał zmuszając starzejące się pokolenie do walki o przetrwanie. Dopiero teraz, od jakichś dziesięciu lat stopa życiowe powędrowała w górę. I natychmiast zaczęliśmy się rozstawać i rozwodzić na potęgę.
Jeśli chcecie wytrwać w związku do grobowej deski, musicie być brzydsi od diabła, mieć dzieci, wspólnie pracować, a także żyć w biedzie i zalewać robaka. Inaczej się chyba nie uda.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze