Ruch antywalentynkowy. Zrezygnuj z wieczoru we dwoje!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuA gdyby ten dzień spędzić inaczej? Najprostszym rozwiązaniem wydaje się rezygnacja z wieczoru we dwoje.
Starożytni Rzymianie nie znali walentynek, zaś patrona tego święta skazali na ścięcie. 14 lutego obchodzili natomiast luperkalia, imprezę bardzo widowiskową i w jakiś sposób związaną z miłością.
Cała zabawa zaczynała się u stóp Palatynu czyli tam, gdzie według legendy wilczyca wykarmiła założycieli Wiecznego Miasta. Kapłani odziani tylko w zwierzęce skóry składali w ofierze dwa kozły i psa, a krwią zarżniętych zwierząt smarowali twarze zgromadzonych. Następnie, ze skóry kozłów wycinano rzemienie. Mężczyźni chwytali je w dłonie i rozbiegali się po Rzymie, biczując kobiety po brzuchach, celem zwiększenia zdolności prokreacyjnych.
Chrześcijanie pozostawali bezradni wobec pogańskich świąt. Zawiodła próba wyrugowania zimowego przesilenia i stąd mamy Boże Narodzenie, transformujące na naszych oczach w świecką Gwiazdkę. Z walentynkami jest podobnie. Luperkalia zlikwidowano, wprowadzając na to miejsce (wedle niepotwierdzonych informacji) Święto Oczyszczenia Maryi, które przez stulecia dokonało cichej ewolucji w festiwal zakochanych.
Piszę to tylko po to, by unaocznić, że nie ma nic stałego. Przecież ćwierć wieku temu nikt w Polsce nie słyszał o żadnych walentynkach. A jednak, w sobotę większość zakochanych zasiądzie w restauracyjkach, zeżre surową rybę z ryżem czy coś równie wstrętnego, lub poszuka podniety na seansie „50 twarzy Grey'a”. Producenci czekoladowych serc, pierścionków, pluszowych misiów wielkich jak toytoye i innego szajsu zacierają dłonie. To święto mamy przez nich, dla nich, a bez nich by się nie odbyło – przenajświętszych korporacji. Aż cieszę się, że nie jestem zakochany, zaś miłością wprost się brzydzę.
A gdyby ten dzień spędzić inaczej? Niestety, powrót do tradycji starożytnych nie będzie już możliwy. Składanie ofiar ze zwierząt wyszło ostatnio z mody, a bicie kobiet po brzuchu, choćby i biczem, stoi w jawnej sprzeczności z przegłosowaną niedawno ustawą antyprzemocową.
Najprostszym rozwiązaniem wydaje się rezygnacja z wieczoru we dwoje. Słyszałem o podwójnych randkach, lecz nie zatrzymujmy się nawet na tej liczbie. A gdyby tak spotkać się w sześcioro? W dziesięcioro? Porandkować na tuziny? Można by wynająć cały pensjonat albo piętro w hotelu na taką okoliczność i dokazywać ile wlezie. Finał takiego wieczoru może przebiegać na różne sposoby. Dopuszczam możliwość pewnych przesunięć w obrębie świętujących par, a nawet wielkie zjednoczenie w miłości, na łóżku wodnym albo i miękkim dywanie.
Zgodnie ze zwyczajem walentynkowym, w pewnych miejscach jest tłoczno. Mam na myśli kina i restauracje. Oznacza to, że gdzie indziej zastaniecie pustki i rozhulany wiatr. Zapraszam do zwiedzania miasta, w którym mieszkacie, oczywiście we dwoje. Pcim czy Warszawa? — to nie ma znaczenia. Zapewniam, że wszędzie są miejsca, czekające na odkrycie, lub chociaż przypomnienie o sobie: podwóreczka, opuszczone budynki, parki, zabytki, co tylko chcecie. Ostatecznie można wybrać się do muzeum. Wszystko lepsze od tego sushi i kolejnego oblicza pana z szarością w nazwisku.
Ciekawym rozwiązaniem wydają się anty-walentynki. Święto uległo na tyle głębokiej kodyfikacji, że można pokusić się o przeprowadzenie równie konsekwentnego zaprzeczenia. Weźmy filmy. Zamiast komedii romantycznych pooglądajmy krwawe horrory, ponure kino wojenne, a najlepiej kawałki o rozpadzie uczucia, w rodzaju „Kiedy mężczyzna kocha kobietę” albo „W pogoni za Amy”. W ostateczności proponuję coś Herzoga. Stary dobry Werner zawsze działa.
Pociągnijmy to dalej. W walentynki każdy usiłuje ubrać się jak najlepiej. Proponuję byście wskoczyli w swoje najbardziej znoszone, paskudne, niedopasowane ciuchy. Pożyczcie halkę od mamy i ślubny garnitur od pradziadka. Następnie, ugotujcie potrawy, których nie znosicie. Zjedzcie je zimne, zapijając ciepłą wódeczką. Takie wieczór powinna wieńczyć ceremonialna, starannie zaplanowana kłótnia, w której wywleczecie wszystkie brudy, które nazbierały się przez ostatni rok. Gwarantuję, będzie tego od cholery.
Myślicie, że bredzę? A skąd. Takie anty-walentynki napełnią was siłą i miłością na następny rok. Wyrzucicie z siebie wszystko, co w was siedziało najgorszego. Dostąpicie oczyszczenia. Wzorem starożytnych.
A gdyby tak pomyśleć o innych? Na przykład o tych nieszczęśnikach, którzy nie mają z kim spędzić walentynek, gdyż są za biedni, za smutni, za głupi i niedomyci? Przecież, mili zakochani, spędzacie ze sobą całe dnie. Jeśli się kochacie, każdy wieczór jest waszym świętem. 14 lutego warto więc ofiarować innym. Zorganizujcie imprezę dla samotnych. Dla wariatów, patologicznych onanistów i mnie także. Niech siedzą, chłepczą półwytrawną kadarkę i wspominają pocałunki na studniówce. Pokażcie im, jak bardzo się kochacie, jak wiele zawdzięczacie sobie nawzajem i opiszcie swoją planowaną przyszłość, we dwoje. Jeśli tam będę, wytłumaczę, że nie warto i powiem, jak naprawdę to wszystko się skończy.
Chyba jednak zostanę w domu. Dziewczyny, kochajcie swoich facetów, choć na to nie zasługują. O miłość jest coraz trudniej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze