Aborcja. Prawo wyboru
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuIlekroć nabiorę przekonania, że w sprawach praw kobiet jest w naszym kraju tragicznie źle i gorzej już być nie może, okazuje się, że gorzej być może. I to znacznie gorzej. Nie jestem „zwolenniczką” aborcji. Ba – jestem zdania, że nikt przy zdrowych zmysłach nie jest jej zwolennikiem. Są tylko zwolennicy prawa wyboru i ja się do nich zaliczam.
Znów byliśmy świadkami igrzysk. Tym razem na arenę rzucono czternastoletnią, ciężarną dziewczynkę i jej dramatyczną walkę o prawo do usunięcia niechcianej ciąży. Dodajmy do tej historii sprawę Alicji Tysiąc, która za zniesławienie podała do sądu redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego” (w serii swoich tekstów nazwał ją morderczynią). Czy dożyję czasów, kiedy fanatyczni rodacy zrozumieją wreszcie, że aborcja powinna być wyłączną decyzją matki i ewentualnie ojca dziecka?
Sprawa Agaty: ksiądz nachodził dziewczynkę w szpitalu, na komisariacie, lekarze odmówili jej wykonania aborcji, wszyscy zgodnym chórem powoływali się na sumienie… Zaraz zaraz, czyje sumienie? Czy sumienie pozwala tym wszystkim ludziom dopuścić do tego, żeby czternastoletnie dziecko, potwornie upokorzone przez sytuację, w której się znalazło, cierpiało jeszcze bardziej, na oczach milionów rodaków? Organizacje pro-life starały się izolować matkę od dziewczynki, a nawet pozbawić jej praw rodzicielskich. (To zapewne z miłości do bliźniego?). Szpital igrał z prawem, bo dyrektor szpitala, w którym odmówiono dziewczynce aborcji ogłosił, że nie boi się sankcji prawnych. Etyka jest ponad prawem, powiada. Zapomniał dodać, że jego etyka.
Na oczach wszystkich złamano ustawę o zawodzie lekarza, kodeks etyki lekarskiej, zakaz nieuprawnionego rozpowszechniania danych, prawa rodziców oraz przedmiotowo i bardzo okrutnie potraktowano dziecko.
Alicja Tysiąc: według niej ks. Marek Gancarczyk opisał ją jako „niedoszłą zabójczynię” i „postawił na równi ze zbrodniarzami nazistowskimi”. Zapewne przepełniony miłosierdziem napisał, że Alicja Tysiąc po ogłoszeniu wyroku w Strasburgu „otrzymuje nagrodę za to, że bardzo chciała zabić swoje dziecko, ale jej nie pozwolono”.
W obu opisywanych przeze mnie przypadkach mamy do czynienia z kuriozalnym zjawiskiem lekceważenia przez rozmaite urzędy i instytucje obowiązującego prawa. W imię prawa… etycznego… moralnego?
Tylko czyja to moralność?
Mam dość tego, co się dzieje. Ilekroć nabiorę przekonania, że w sprawach praw kobiet jest w naszym kraju tragicznie źle i gorzej już być nie może (mimo że mamy demokrację, jesteśmy Europejczykami i mamy dwudziesty pierwszy wiek), okazuje się, że gorzej być może. I to znacznie gorzej.
Aborcja to ulubiony temat mających coraz więcej do powiedzenia religijnych fanatyków. Według opętanych prolajferską misją ortodoksyjnych katolików służenie Bogu polega na łamaniu praw człowieka, praw gwarantowanych Konstytucją RP, lekceważeniu potrzeb innych ludzi, wymuszaniu i obrażaniu tych, którzy myślą inaczej. Polska zachowuje się jak wasal Watykanu, gdzie oderwani od rzeczywistości starzy mężczyźni grożą upierścienionymi paluchami z balkonu. (Teraz przyszedł mi do głowy pewien pomysł: może się opisywany wyżej dyrektor szpitala zgłosi po podwyżkę do papieża, a nie do podatników, którzy mają różne poglądy?).
Nie chcę obwiniać tu wszystkich lekarzy, rozumiem, że odmawiają wykonania aborcji bojąc się moherowego ostracyzmu, ale dlaczego ci, którzy tak często powołują się na wolność sumienia, w prywatnych gabinetach dokonują aborcji za ciężkie pieniądze (cena waha się od 1,5 tysiąca do 6 tysięcy złotych)? Sumienie ubierają jak fartuch — dopiero w szpitalu? A skoro rzeczywiście są tak religijni i tak przejęci, to może powinni udać się do seminarium duchownego, a nie na medycynę? Ponoć na naukę nigdy nie jest za późno.
A skoro prolajferzy tak bardzo angażują się w ochronę życia poczętego i ciążę powstałą w wyniku gwałtu uznają za boże błogosławieństwo, dlaczego nie walczą o życie już rozpoczęte, na przykład o życie żołnierzy wysłanych do Iraku czy Afganistanu? Czyżby ich życie było mniej ważne, mniej wartościowe? Ach tak, niech ci, którzy tam znajdą śmierć, umierają w imię Boga?
Mam w sobie dużo gniewu, bo między wypowiadaniem poglądów, do czego uprawniony jest każdy obywatel, a bezprawnym uniemożliwianiem tego, co gwarantuje prawo, jest ogromna różnica – a próbuje mi się wmówić, że nie ma żadnej. Nie będąc katoliczką w kraju katolików (przypomnę, że Polska nie jest państwem wyznaniowym), za to będąc kobietą i matką córki, czuję się być dyskryminowana i zastraszana przez katolickich działaczy, którzy za nic mają prawo. Źle czuję się w kraju, w którym realizowanie obowiązującego prawa gwarantuje dopiero sąd w Strasburgu, a jednym z kosztów postępowania zgodnie z prawem jest narażenie na szwank swojego dobrego imienia i zdrowia psychicznego.
Gwoli wyjaśnienia: nie jestem „zwolenniczką” aborcji. Ba – jestem zdania, że nikt przy zdrowych zmysłach nie jest jej zwolennikiem. Są tylko zwolennicy prawa wyboru i ja się do nich zaliczam. Nie uważam i nigdy nie uważałam, żeby usunięcie ciąży było dobrym wyjściem, czasem jednak bywa wyjściem jedynym. Jestem też zdania, że potencjalnie w życiu każdej płodnej kobiety może zdarzyć się sytuacja, w której aborcja będzie brana pod uwagę. Ale nikt z nas nie ma prawa oceniać tych, którzy musieli podjąć decyzję o jej przeprowadzeniu.
Tym moim bliźnim, którzy zaraz miłosiernie zmieszają mnie z błotem, przytoczę garść danych: 32 tysiące polskich kobiet w zeszłym roku usunęło ciążę zagranicą legalnie, w tym 31 tysięcy w Anglii. Nieoficjalnie szacuje się działalność rozbuchanego u nas podziemia aborcyjnego na 80 – 200 tysięcy aborcji w skali roku. Jak widać zdesperowane Polki same sięgają po szeroko rozumianą wolność, jaką jest prawo decydowania o swoim życiu osobistym. Przerażające jest to, że historia Agaty i Alicji Tysiąc uczy nas, że obowiązujące w Polsce prawo aborcyjne nie obowiązuje.
Na zakończenie aż ciśnie mi się na usta treść widzianej kiedyś na jakimś samochodzie naklejki: „Jesteś przeciwny aborcji? To jej nie dokonuj!”. Podpisuję się pod tym.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze