Praca wzbogaca
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuBez pracy nie ma kołaczy. Praca uszlachetnia. Żadna praca nie hańbi. Bądź pracowity, a nie będziesz bity. Jaka praca, taka płaca... Przysłów i powiedzeń o pracy znamy mnóstwo, bo wtłaczali nam je do głowy rodzice, nauczyciele i wszyscy ci, którym zależało na tym, żebyśmy „wyszli na ludzi”. Żyjemy jednak w świecie, w którym powyższe słowa okazują się nieprawdą.
Ot, choćby nasze pielęgniarki, które tak bohatersko walczyły o podwyżki: jaka praca, taka płaca…?
A czy rzeczywiście żadna praca nie hańbi? Dlaczego więc niegrzecznym i nieukom w szkołach nauczycielki i nauczyciele wciąż powtarzają, że jeśli nie będą się uczyć, będą zamiatali ulice/ kładli bruk/ kopali rowy? (Oj, wstydzę się za was, panie i panowie – nie za nieuków i leniuchów, ale pedagogów używających takich zwrotów). Ale wracając do pracy. Czy praca, dajmy na to, prostytutki albo płatnego mordercy, nie hańbi?
Różne mam refleksje, kiedy o pracy myślę. A wniosek tylko jeden (przećwiczone na sobie wielokrotnie): najlepsza nawet obiektywnie praca, jeśli człowiek nie będzie jej wykonywał z pasją, może zmienić się w udrękę. W codzienną torturę, kładącą długi cień na każdym poranku, wysysającą z człowieka wszystkie siły i radość. Bo przecież w pracy spędzamy niemal połowę swojego życia. Jeśli ten czas upłynie na walce ze sobą, czy z pracy uciec, czy nie uciec (a każda komórka krzyczy rozpaczliwie: uciec, uciec!), albo na spoglądaniu na zegarek, którego wskazówki wreszcie kiedyś łaskawie pokażą godzinę fajrantu, to – mówiąc krótko – przekichane. Śmiem twierdzić, że kiedy człowiek użera się z pracą, której nienawidzi, nie może być człowiekiem szczęśliwym.
Znam wielu ludzi, którzy postawili wszystko na jedną kartę, zaryzykowali. I wygrali. Przekwalifikowali się, otworzyli własny biznes, zmienili miejsce pracy, choć ich decyzje były obciążone dużym ryzykiem: mogło się nie udać, mogli zostać na lodzie — i wcale nie po to, żeby pojeździć na łyżwach. Fryzjerka, do której chodzę się strzyc, długie lata pracowała jako nauczycielka. Mówi, że dzieci z każdym rokiem doprowadzały ją do coraz większego szału. Kiedy słyszała rano dźwięk budzika, trafiał ją szlag. Być może gdyby nie zdecydowała się zwolnić ze szkoły, oszalałaby któregoś dnia. Tak twierdzi.
Było trudno. Wszyscy pukali się w czoło: ona, samotna matka, rezygnuje z pewnej pracy, gdzie ma wszystkie świadczenia, długie urlopy itd., po to żeby realizować swoją dziwaczną wizję czesania innych ludzi. Przecież ma prawie czterdzieści lat, nie skończyła żadnej szkoły fryzjerskiej, kto ją w tym wieku zatrudni? Bez doświadczenia? A poza tym co to za fanaberia, tak zmieniać ceniony i szanowany zawód na taki, który ceni i szanuje się mniej? Tak się degradować dobrowolnie, tak schodzić w dół po drabinie społecznej – kto to widział? Matka załamywała ręce, ojciec kreślił na czole wymowne kółeczka.Przyjaciele i znajomi mnożyli przed Dorotą czarne wizje, wymieniając bez końca różne przeszkody, które na pewno staną przed nią w najmniej oczekiwanych momentach. Ale ona już zdecydowała: dość już życia od dzwonka do dzwonka, dość katorgi wychowywania cudzych dzieci. Będzie fryzjerką i już. Nie było łatwo, ale się udało. W chwilach zwątpienia (a tych nie brakowało) przypominała sobie po prostu zapach szkolnego korytarza albo wrzask dzieciaków na długiej przerwie. Dziś do Doroty ustawiają się długie kolejki, bo Dorota świetnie tnie. Widać, że lubi to, co robi, i wkłada w to całe serce.
Człowiek czuje, czy ma do czynienia z kimś, kto wykonuje swoją pracę z miłością i pasją, czy z kimś, kto pracuje, bo musi. Kupowanie gazety w kiosku może być przyjemne, jeśli tylko kioskarz lubi swoją pracę. Kioskarz, u którego kupuję gazety, lubi swoją pracę. Uśmiecha się zawsze szeroko i zagaduje przyjaźnie. Pewnie dlatego wybieram jego kiosk.
Mam właśnie przed sobą gazetę od uśmiechniętego kioskarza. Z ciekawości przeglądam dodatek z ogłoszeniami o pracę. Należę do tych szczęściarzy, którzy mogli wybierać, którzy sami decydowali, co chcą w życiu robić, więc czytam ogłoszenia w celach jedynie badawczych – może najdzie mnie jakaś refleksja, którą mogłabym podzielić się z czytelnikami?
Oj, nachodzi, nachodzi, ale nie wiem, do jakiej kategorii ową refleksję zaliczyć. Na początku jestem przerażona (połowy ogłoszeń nie rozumiem, choć są napisane po polsku), potem zaczyna mnie ogarniać śmiech. Bo, na Boga Ojca, kim jest inżynier procesu? Kierownik działu bezpieczeństwa i zapobiegania stratom? Menedżer do spraw ekspansji? (Ten ostatni szczególnie pobudza moją wyobraźnię: czy ktoś, kto jest skutecznym, ale złym i bezwzględnym menedżerem do spraw ekspansji, może w końcu zawładnąć światem niczym Lord Vader?) Albo inne ogłoszenia: do pracy w Centrali (pisownia oryginalna, czyli „Centrala” wielką literą) – czy Centrala zatrudnia samych najlepszych menedżerów do spraw ekspansji? (Już się boję, to wszystko zaczyna pachnieć jakimś poważnym spiskiem). Kierownik do spraw cen (o, tu bym się mogła sprawdzić: znacznie potaniałyby zwłaszcza dobre wina, sery pleśniowe i perfumy). Jeszcze inne wakaty: ktoś poszukuje lidera zespołu, którego zadaniem będzie osiąganie celów przez podległy zespół (brrr, podległy zespół). Albo: energicznej i dynamicznej poszukuję do swojego biura (tu trzeba zatrudnić amfetaministę, kokainistę czy piorun kulisty?). Cieszę się, że nie muszę szukać pracy.
I jeszcze jedno. Wydaje mi się, że kierownik działu bezpieczeństwa i zapobiegania stratom to zwykły szef ochrony, a menedżer regionalny to po prostu handlowiec czy też sprzedawca. Może więc to nie żart, że sprzątaczka (a raczej, jak wymaga dzisiejsza polityczna poprawność – osoba sprzątająca) pojawiła się w jakimś ogłoszeniu jako konserwator płaskich powierzchni użytkowych? Bardzo jestem ciekawa pracowniczych doświadczeń czytelników. Stawiając ostatnią kropkę, kończę pracę na dziś. Jak ja się cieszę, że mogę robić to, co lubię!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze