Bądź bardziej "slow"
AGNIESZKA KAWULA-KUBIAK • dawno temuObyś żył w ciekawych czasach - mówi znane powiedzenie. I mamy ciekawe czasy. Ludzie umierają z przepracowania! Coraz trudniej nadążyć za błyskawicznym tempem życia. Zalewa nas fala nowości, wciąż coś się zmienia, brakuje nam stabilizacji, choć pozornie sądzimy, że ją mamy. Wymaga się od nas większej wydajności, oczekuje się rewelacyjnych wyników. Musimy być szybsi, sprawniejsi, doskonalsi.
Obyś żył w ciekawych czasach — mówi znane powiedzenie. I mamy ciekawe czasy. Ludzie umierają z przepracowania! Coraz trudniej nadążyć za błyskawicznym tempem życia. Zalewa nas fala nowości, wciąż coś się zmienia, brakuje nam stabilizacji, choć pozornie sądzimy, że ją mamy. Wymaga się od nas większej wydajności, oczekuje się rewelacyjnych wyników. Musimy być szybsi, sprawniejsi, doskonalsi.
Na każdym kroku spotykamy hasła mówiące o ciągłym biegu. Mnożą się szkoły uczące technik szybkiego czytania (bo po co ślęczeć z nosem w książce). W drogerii można kupić środki przyspieszające opalanie. Półki w sklepach uginają się od błyskawicznych zupek (całe szczęście, bo ileż czasu musiałabym marnować na gotowanie obiadu). Znalazłam nawet ekspresowe metody relaksacji (bo przecież nie ma czasu na medytację czy jogę). Jest ekspresowe odmładzanie. Super szybkie odchudzanie (superszybki efekt jojo murowany). Całkiem przydatne bywają też ekspresowe pożyczki. I rozwody też takie są. Ekspresowe. Ślub, a potem coś nie gra i nie trzeba latami się użerać.
Przeraża mnie, że ludzie umierają z przepracowania. W Japonii ma to nawet już swoją nazwą — karōshi. Poświęcenie godne naśladowania! Rząd Japonii przyznaje nawet wysokie rekompensaty rodzinie zmarłego.
Czy i nam to grozi? Cóż, jeśli żyjesz w kraju o wysokim stopniu rozwoju, masz na swoim koncie dziesiątki nadgodzin, towarzyszy ci permanentny stres, a do tego jesteś perfekcjonistą — jesteś na dobrej drodze do odcięcia zasilania. Lekarze wymyślili tę „dowcipną” nazwę: „nagłe odcięcie od zasilania”. Do polskich szpitali trafiają pacjenci z bólami mięśni, głowy, gardła, z powiększonymi węzłami chłonnymi, zmęczeni nawet po nieznacznym wysiłku, miewający niczym nieuzasadnione stany podgorączkowe czy dziwne „słabości”. Są to coraz młodsi ludzie, którzy padają na twarz, nie wytrzymują tempa życia, które zresztą stale sobie podkręcają. Czy zdarza ci się mówić: Jeszcze dam radę, jeszcze godzinka, dwie i zjem śniadanie. (to nic, że jest pora na obiad) Zaraz pójdę spać, ale jeszcze wyślę kilka maili)? Uważaj, możesz być chory!
Niezwykle umiejętnie okradamy się z naszego czasu, przy okazji ciągle marudząc, że owego czasu nie mamy, na nic, nawet na sen. Sam urlop to już powód do stresu, bo trzeba coś zaplanować. A kiedy idziemy na upragniony odpoczynek, nie potrafimy wykorzystać tego, za czym tęskniliśmy. No bo co robić kiedy ma się czas? Tego nie jesteśmy nauczeni, więc wymyślamy sobie mnóstwo zajęć, bo nie można tak marnować czasu.
Termin „zespół przewlekłego zmęczenia (ZPZ)” - po raz pierwszy został zdefiniowany w 1988 roku przez amerykańskie Centrum Kontroli Chorób. W 1993 roku Światowa Organizacja Zdrowia ZPZ wpisała na listę chorób cywilizacyjnych. Niestety nie ma na nią lekarstwa. Jedyną deską ratunku jest… zmiana stylu życia, a to często wydaje się niemożliwe. Kluczem do wyzdrowienia jest filozofwia „slow”.
Zacznę może od tego najpopularniejszego, czyli slow food, które ma ponad sto tysięcy agitatorów w pięćdziesięciu krajach. Założycielem ruchu Slow Food był Włoski architekt Carlo Petrini. To międzynarodowa organizacja, której celem jest wspomaganie małych, lokalnych wytwórców artykułów spożywczych z trudem konkurujących z globalnymi organizacjami propagującymi największego wroga slow — ociekające tłuszczem i pospieszne posiłki: fast food.
Świetnym przykładem wyznawców filozofii slow są Hiszpanie, którzy uwielbiają spotykać się całymi rodzinami i jeść, dużo, długo, do późna. Oni delektują się posiłkiem i celebrują spotkania.
Człowiek, który żyje według filozofii slow, nie rozmyśla o pracy, kiedy już ją kończy. Zamyka drzwi i przechodzi do innego świata. Kobiety pieką chleb, ciasteczka, projektują biżuterię. Mężczyźni stronią od hałaśliwych knajp, gdzie nie słychać własnych myśli. Wolą spotkać się z kumplem, uwędzić w domowej wędzarni kiełbasę lub schab, wypić samodzielnie uważone piwo, przygotować nalewkę, żeby było co sączyć w mroźne jesienno-zimowe wieczory.
W Austrii mają Stowarzyszenie na rzecz Spowolnienia Czasu (Verein zur Verzögerung der Zeit). Jego członkowie poszukują towaru najwyższej jakości i klasy, towaru, który jest prawdziwym rarytasem.
Nawet w pracy można być slow. Firmy takie jak Levi Strauss czy Macworld Magazine urządziły w swoich biurach zaciemnione pokoje z wygodnymi fotelami i kanapami, w których można zdrzemnąć się po obiedzie. (Hiszpanie co prawda znają to od dawna, mają swoją sjestę, ale nikt im w pracy nie zapewnia kanapy, muszą zasuwać do domów).
Mamy też nowo powstające slow cities. Czyli miasta, gdzie smakuje się życie. Rozwój następuje spokojnie, nigdzie się nikomu nie spieszy, ludzie pracują zgodnie z własnym rytmem wydajności i często mieszkają z dala od zgiełku centrum. Takie slow miasta istnieją i to nawet w Polsce. Na Warmii i Mazurach. Bisztynek, Reszel, Lidzbark Warmiński i Biskupiec dumnie afiszują się jako slow city.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze