Absolwent. Dobry pracownik?
ANNA MUZYKA • dawno temuDawniej sam fakt posiadania tytułu magistra otwierał przed absolwentem drzwi niemal każdego zakładu pracy. Postrzegany jako inteligencja i elita społeczeństwa nie narzekał na trudności w znalezieniu pracy. Ze względu na nagły wzrost popularności uniwersytetów (oraz wszelkiej maści prywatnych szkół wyższych) wartość dyplomów znacznie się zdewaluowała. Nawet po pozornie „elitarnych” kierunkach studiów start w życie zawodowe i karierę bywa trudny.
Dawniej sam fakt posiadania tytułu magistra otwierał przed absolwentem drzwi niemal każdego zakładu pracy. Postrzegany jako inteligencja i elita społeczeństwa nie narzekał na trudności w znalezieniu pracy. Ze względu na nagły wzrost popularności uniwersytetów (oraz wszelkiej maści prywatnych szkół wyższych) wartość dyplomów znacznie się zdewaluowała. Nawet po pozornie „elitarnych” kierunkach studiów, za jakie od zawsze uchodziło np. prawo, start w życie zawodowe i karierę bywa trudny.
Magda (25 lat, Opole):
— Nie pochodzę z rodziny prawniczej. Kiedy dostałam się na prawo, w dodatku dzienne, rodzice byli ze mnie bardzo dumni. Zależało mi na dobrych ocenach, bo wiedziałam, że po studiach nie mogę liczyć na żadne koneksje. Plus chciałam na wszystko zapracować samodzielnie. Przez cały okres studiów miałam stypendium za wyniki w nauce. Dwa razy poszłam na praktyki, ale tylko wakacyjne. W czasie roku akademickiego nie chciałam nakładać na siebie zbyt dużo obowiązków, bo wiedziałam, że muszę się uczyć. W efekcie obroniłam się na piątkę, dostałam się na aplikację, ale nagle okazało się, że nie wiem, czy będę mieć z czego ją opłacić. Rozesłałam chyba z setkę CV po różnych kancelariach. A mój telefon dalej milczał. Zaczęłam się załamywać, zwłaszcza widząc znajomych, którzy pracowali w kancelariach, rozwijali się, coś robili. A ja, chociaż merytorycznie byłam o wiele lepiej przygotowana niż oni, dalej siedziałam w domu. W końcu po dwóch miesiącach zadzwonił do mnie mecenas, który miał być moim patronem na aplikacji. Jego znajomy adwokat szukał kogoś do pracy i zostałam zaproszona na rozmowę. I w końcu dostałam pracę! Te dwa miesiące wyczekiwania na jakiś kontakt to był koszmar.
Łukasz (26 lat, Kraków):
— Większość studiów przebalowałem. Wychodziłem z założenia, że to ostatni czas, kiedy mogę sobie poszaleć. Przysiadałem na miesiąc przed sesją, zdawałem egzaminy, ale potem zaczynałem się bawić dalej. Chyba nie było imprezy juwenaliowej przez te pięć lat, na której by mnie nie było. Nie myślałem wtedy o praktykach, stażach, szukaniu pracy. Odkładałem to na „po obronie”. Obroniłem się w czerwcu, rodzice w nagrodę zafundowali mi wakacje w Tunezji. Po powrocie, wiadomo, trzeba było zacząć rozglądać się za jakąś robotą. Pochodzę z niewielkiej miejscowości, za wszelką cenę chciałem zostać w Krakowie. I wtedy okazało się, że magister magistrem, ale to jeszcze nie znaczy, że ktoś będzie chciał mi dać szansę. Na jednej z rozmów pani mecenas powiedziała mi wprost, że ona ma obiekcje przed zatrudnianiem absolwentów, bo my tak naprawdę nic nie umiemy i trzeba poświęcić dużo czasu, żeby nauczyć nas jak wykorzystać wiedzę, którą przyswoiliśmy na studiach. Całe szczęście jestem dość wygadany i tylko dlatego w końcu, po prawie dwugodzinnej rozmowie kwalifikacyjnej udało mi się dostać tę pracę. Kilka razy miałem już wrażenie, że mnie wywali z gabinetu, ale stwierdziłem, że w zasadzie i tak nie mam nic do stracenia. Rzuciłem kilka mocniejszych stwierdzeń o palestrze, wdałem się w dyskusję. I na koniec, kiedy już miałem odchodzić z kwitkiem, dostałem propozycję pracy.
Adam (25 lat, Gdańsk):
— Lubię być samodzielny. Kiedy przyjechałem do Gdańska na studia, praktycznie od razu zacząłem łapać się dorywczych prac. Nic wielkiego. Zaczynałem od wykładania towarów w hipermarkecie. Na czwartym roku zacząłem rozglądać się za pracą w zawodzie. Chciałem posiedzieć gdzieś w kancelarii, nawet robić ksero i biegać na pocztę, ale przynajmniej zobaczyć jak to wygląda w praktyce. Powoli zaczęto mnie dopuszczać do pisania prostych wniosków o odpisy, klauzulę wykonalności. Robiłem mnóstwo błędów, wiele rzeczy musiałem się uczyć sam, bo wiedza ze studiów okazała się niewystarczająca. Ale z drugiej strony ucząc się na kolejne egzaminy miałem już jakieś pojęcie, jak to wygląda w praktyce i było mi przez to łatwiej. W tej kancelarii pracuję dalej. Zajmuję się coraz bardziej skomplikowanymi rzeczami. Moi znajomi ze studiów często dopiero po obronie zaczynali się budzić i odkrywać, że tak naprawdę startują z poziomu 0. Mnie to na szczęście ominęło. Kiedy zaczynałem pracę, byłem studentem i miałem prawo czegoś nie wiedzieć i nie umieć. Szybko się uczyłem i to zostało docenione.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze