Kobiety muszą walczyć, by nie czuć się rozczarowane
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuKobiety chcą się emancypować, być niezależne. Polki chcą nie tylko posiadać tytuł magistra, ale i dodatkowe kompetencje. Niestety wciąż postrzega się kobiety jako osoby ograniczane kwestiami macierzyństwa i opieki nad rodziną. Kobiety czasami zachowują się jak wielofunkcyjne roboty, które muszą zadbać o bezpieczeństwo dzieci i mężów, więc ich sprawy schodzą na drugi plan. Jestem jednak przekonana, że w polskich kobietach tkwi potencjał, który jest nie do końca wykorzystany.
Z pisarką, działaczką społeczną, prezeską Fundacji MaMa, rozmawia Dominik Sołowiej.
— Jest Pani szefową Fundacji MaMa, zajmującej się prawami matek. Należy Pani do Porozumienia Kobiet 8 Marca. Będąc przewodniczką miejską po stolicy, oprowadza po autorskich trasach śladami wybitnych kobiet. Czy kobiety chętnie angażują się w tego typu działania? A może izolują się, próbując samodzielnie zadbać o swoje sprawy?
— W Polsce, szczególnie w przypadku młodych kobiet, młodych matek, taka aktywność jest niewielka. Kobiety są przyzwyczajone do wielu aktywności – prywatnych i zawodowych – więc nie na wszystko mają czas. Czasami zachowują się jak wielofunkcyjne roboty, które muszą zadbać przede wszystkim o bezpieczeństwo dzieci i mężów, więc ich sprawy schodzą na drugi plan. Jestem jednak przekonana, że w polskich kobietach tkwi potencjał, który jest nie do końca wykorzystany. W Polsce dużym problemem jest brak zaangażowania kobiet w walkę o to, co im się należy. Należy podjąć jakieś działania, które zmienią myślenie. Przecież aktywność społeczna nie musi mieć charakteru społecznikowskiego, jak za czasów PRL-u (takie „społecznikostwo” źle się dziś kojarzy). Dlatego musimy zrobić wszystko, by ludzie zmienili swoje nastawienie do społecznych inicjatyw. I nie traktowali ich jak zło konieczne.
— Może nie chcemy angażować się w życie społeczne, bo brakuje nam autorytetów, dobrych wzorów do naśladowania?
— W Polsce rzeczywiście cierpimy na brak autorytetów. Może właśnie dlatego lubimy oglądać filmy nakręcone na podstawie czyjegoś życia. No i często zaglądamy do kronik towarzyskich i portali plotkarskich. Co nie znaczy, że tam znajdujemy prawdziwe wzorce do naśladowania. Głód autorytetów jest szczególnie charakterystyczny dla życia kobiet. To one poszukują wzorców, autorytetów, osób inspirujących. Niestety w naszym systemie edukacji nie wspomina się o takich postaciach. Uczymy się o Marii Curie-Skłodowskiej albo Królowej Bonie, ale na tym edukacja się kończy. A przecież ważne jest to, by kobiety mogły się przejrzeć w losach innych kobiet, zmagających się z podobnymi jak dziś problemami. Udowadnia to ilość osób, które biorą udział w prowadzonych przeze mnie wycieczkach po Warszawie.
— O jakich postaciach opowiada Pani podczas wędrówek po stolicy?
— Często mówię o Zofii Nałkowskiej i jej życiu w Warszawie. O Racheli Auerbach, która podczas II wojny światowej prowadziła jadłodajnię w getcie warszawskim. Mówię również o kobietach uczestniczących w powstaniu warszawskim. Okazuje się, że takie przykłady są bardzo budujące, bowiem bohaterki z moich wędrówek udowadniają, że w każdej sytuacji można poradzić sobie z problemami, nie tracąc przy tym energii, optymizmu i wiary w przyszłość.
— Kobiety są dzisiaj bardzo niezależne. Opiekują się rodziną, rodzą dzieci, mają własne pieniądze, rozwijają się zawodowo. Czy model współczesnej Matki — Polki uległ zmianie?
— Kobiety chcą się emancypować, być niezależne. Jeśli spojrzymy na procent osób, które kończą w Polsce wyższe studia, to najczęściej są to kobiety. Polki chcą nie tylko posiadać tytuł magistra, ale i dodatkowe kompetencje, które zdobyć można w trakcie szkoleń, warsztatów i kursów finansowanych przez Unię Europejską. To w pewien sposób wpływa na rynek pracy. Niestety wciąż postrzega się kobiety jako osoby ograniczane kwestiami macierzyństwa i opieki nad rodziną. A przecież to właśnie kobieta potrafi świetnie zarządzać swoim czasem, łączyć życie prywatne i zawodowe. Właśnie dlatego model tradycyjnej rodziny odchodzi stopniowo w zapomnienie. Bo powinno być tak, że zmiany na rynku powinny przekładać się na wynagrodzenia kobiet i na ich relacje z pracodawcą i współpracownikami.
— Pani książka „Cwaniary”, opublikowana w ubiegłym roku, promowana jest przez bardzo pokrętny cytat: „Cztery kobiety z warszawskiego Mokotowa postanawiają wymierzać sprawiedliwość na własną rękę. Właściwie na cztery pary rąk, żadna z nich bowiem nie boi się bezpośredniej walki. Działają pod osłoną nocy, która sprzyja vendetcie. Brutalni mężowie i chciwi deweloperzy muszą się mieć na baczności!” Czy dziś kobiety muszą wymierzać sprawiedliwość na własną rękę? To jedyna metoda walki z niesprawiedliwością?
— Przemoc ma oczywiście charakter metaforyczny. Trzeba ją czytać w kontekście literackim. Moje książki są pisane tak, by polemizować z literaturą. Myślę o klasycznych przykładach „męskich” książek, pisanych chociażby przez Stanisława Grzesiuka. Tam mężczyzna bierze sprawy w swoje ręce, a jeśli on może stosować przemoc, to dlaczego kobieta musi być bierna, delikatna, posłuszna? Dokonałam bardzo prostej zmiany. Zamiast bohaterów męskich w mojej książce pojawiają się kobiety. Cała powieść została napisana w retoryce niepodległościowej. Kobiety muszą walczyć o swoje szczęście, by nie czuć się niedoceniane. Historia pokazała, że jeśli czegoś sobie nie wywalczysz, to tego na pewno nie dostaniesz.
— Jakie są Pani ulubione współczesne polskie pisarki?
— Takich autorek jest dziś bardzo dużo. One podchodzą inaczej niż ja do literatury i spraw kobiecych. Bardzo cenię sobie Olgę Tokarczuk, Izabelę Filipiak, Ingę Iwasiów, Kaję Malanowską i Justynę Bargielską. To są bardzo różne pisarki i różne tematy podejmują w swojej twórczości. Dlatego cieszę się, że kobiety przebojem wnikają do literatury. Pokazuje to tegoroczna Nagroda Literacka Nike. Joanna Bator, Zośka Papużanka to są kobiety, które zaczynają być doceniane w literaturze i mają bardzo charakterystyczny punkt widzenia na kwestię kobiecości.
— Co zrobić w sytuacji, kiedy mniej niż 10% Polaków czyta książki?
— Nic nie mogę na to poradzić. I chociaż zdaję sobie sprawę ze swojej bezsilności, mimo wszystko bardzo angażuję się w kampanie społeczne zachęcające Polaków do czytania. Myślę, że trzeba sprawić, by książka była równie pożądana co najnowszy model smartfona, a ludzie nie musieli się wstydzić, że czytają, jadąc tramwajem lub metrem. Dziwę się, że ludzie przyznają się do tego, że nie czytają książek w ogóle. I nie widzą w tym niczego żenującego (najbardziej niepokojące jest to, że są politycy, którzy się do tego jawnie przyznają). Fakt jest taki, że osoby, które kiedyś zaliczały się do elity społeczeństwa, przyznają, że literatura w ogóle ich nie interesuje. Mówią o tym nawet ludzie kultury. A przecież książkę trzeba przez cały czas pokazywać i promować. Bo bez książek nasz sposób myślenia będzie znacznie uboższy.
— Dziś w mediach mamy bardzo charakterystyczny wizerunek kobiety. Nienaturalnie piękna, sztuczna, plastikowa. Czy wchodzi Pani w polemikę z takim obrazem „płci pięknej”?
— Ja już tego tematu nie podejmuję. Bo według mnie jest naturalną sprawą, że to, co widzimy, to efekt fotoszopa, retuszu komputerowego, intensywnej pracy grafików. Dlatego z przyjemnością obserwuję wybory Miss Polski na wózkach inwalidzkich. To jest coś fantastycznego. To, że mamy w Polsce takie konkursy, może zmienić nasz sposób myślenia.
— Co teraz pisze Sylwia Chutnik?
— Wkrótce odbędzie się premiera mojej sztuki teatralnej w Teatrze Starym w Krakowie, stworzonej razem z Patrycją Dołowy. Będzie to legenda o Wandzie, która nie chciała Niemca. Czyli kolejna opowieść o kobiecie, która sama chciała decydować o swoim życiu.
— Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcie: Wojciech Rudzki
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze