Organ nieużywany zanika, tak mówią
REDAKCJA • dawno temuOrgan nieużywany zanika, tak mówią. Zastanawiam się dlaczego ta zasada nie obejmuje mojego żołądka. Wprost przeciwnie. Mój sporadycznie używany żołądek domaga się swoich praw tym głośniej, im usilniej staram się o nim zapomnieć. Po tym wstępie mogłabyś pomyśleć, że się odchudzam. Ale byłby to błędny wniosek. Ja po prostu jestem sama w domu. Rozumiesz teraz?
Droga Margolu,
Wiesz, to beztroskie nieścielenie łóżka, bo i po co, zastawianie parapetów, szafek i stolików kubkami do kawy, snucie się całą niedzielę w szlafroku i to wzdychanie przed wejściem do kuchni w porze obiadowej.
Jeśli prawdą jest, że współczesne kobiety nie gotują, to ja jestem tak współczesną kobietą, jak to tylko możliwe. Nie potrafię i nie mam czasu. Poza tym komu się chce gotować tylko dla samego siebie? Ale rynek produktów spożywczych wychodzi naprzeciw współczesnej kobiecie i mogą się spotkać ona i on, na przykład między sklepowymi półkami w dziale Produktów Rozpuszczanych w Wodzie. Rozpuszczanie w wodzie i mieszanie to umiejętności, które z powodzeniem zastępują siekanie, krojenie, tłuczenie, marynowanie, panierowanie, lepienie, wyrabianie, gotowanie, smażenie i pieczenie razem wzięte. A jeszcze i podróże kulinarne zastępują te umiejętności, bo i kuchnia chińska, i meksykańska, i francuska, i włoska…
Trzy dni wytrzymuję rozpuszczając i mieszając. Czasami nawet krócej. Kapituluję po niedzielnym obiadku u mojej mamy, kiedy przypominam sobie, że jedzenie może mieć nie tylko różne torebki i nazwy, ale także różne smaki i zapachy. I zapach przyjemny, i smak…, ech, swojski jak domowy rosół z makaronem a nie jakiś zupo-krem z kury z grzankami w pięć minut… ale niedziela się kończy, kończą się własnoręcznie przez mamę ulepione pierogi ruskie, które dostałam na poniedziałek i znowu wyruszam na spotkanie z ofertą przemysłu spożywczego, tym razem do działu Mrożonek i Chłodnych Dań Gotowych.
Moja mama często powtarza: „Każdego dnia trzeba zjeść jakieś ciepłe danie. Bez ciepłego dzień się nie liczy.” We wtorek wkładam więc do mikrofalówki „Lasagne a la bolognese ze świeżymi listkami bazylii”. Ktoś zapomniał dopisać, że listki świeże są tylko na obrazku, a w środku znajdę dwa czarne wiórki, które równie dobrze mogą być wynikiem zanieczyszczenia linii technologicznej. Taką lazanię można jeść przed telewizorem, komputerem, zajmującą książką. Taką lazanię można zresztą zjeść tylko w ten sposób. A jeśli film czy książka są wystarczająco interesujące, to można i z rozpędu napocząć pudełko papierowe, w którym spoczywa lazania. Ale to nie szkodzi, bo smak mają taki sam, i własności odżywcze, i konsystencję. W zasadzie z powodzeniem mogłabym, zamiast jeździć do supermarketu na końcu miasta, robić zakupy w papierniczym na mojej ulicy. Z mrożonymi daniami w pełni gotowymi kończę zatem szybko. Są jeszcze półprodukty. Te, do których trzeba dodać kostkę rosołową, pokrojone ziemniaki, słoninkę jak kto lubi, cebulę, oliwę… ale to już zupełnie inna półka, na to trzeba być zdesperowaną współczesną kobietą.
Ja ciągle jeszcze jestem beztroską optymistką, której się wydaje, że można żyć nie gotując, więc ruszam w kierunku garmażerki i gotowych dań z grilla. Zaglądam do stojących w szafie chłodniczej misek z sałatkami, talerzyków z pasztecikami, pojemników z kluskami, naleśnikami i pierogami, oglądam z rosnącą nieufnością blachy ze skwierczącymi daniami meksykańskimi, indyjskimi i włoskimi, a moja wyobraźnia, wyobraźnia współczesnej kobiety, która doskonale wie, co to się tam wyprawia we współczesnym przemyśle spożywczym, otóż ta wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Przedwczorajszy kurczak w zalewie z płynu do mycia naczyń, do tego sałatka przyprawiona polepszaczem, zagęszczaczem, barwnikiem i emulgatorem, a na deser koktajl z nadgniłych owoców, które zostały z tamtego tygodnia… Uciekam w popłochu w kierunku mrożonych warzyw, po drodze chwytam koncentrat, oliwę, makaron, jajka, śmietanę i masło. Obiecuję sobie, że zrobię coś pysznego z książki kucharskiej…i kończę z kromką chleba w dżemem w garści i herbatą na ciepło. Byle do niedzieli.
Twoja Kaza
***
Kazo najmilsza,
Zostawszy kilkanaście lat temu młodą panią domu postanowiłam wydać wojnę śmietnikowemu pożywieniu. Dodajmy, że jestem starej daty i te wszystkie figle-migle z torebek kojarzą mi się głównie z zupą ogonową produkowaną przez jakichś dzielnych socjalistycznych spółdzielców, o smaku solonego proszku do pieczenia. Toteż kilka ładnych lat dusiłam, gotowałam, zapiekałam, kroiłam, komponowałam smaki, dobierałam, zaskakiwałam. Cóż, gdy ówczesny pan domu zwolennikiem był raczej schaboszczaka i rosołu z makaronem, ba, dziś nawet nie pamięta, że umiałam wówczas gotować. Po co mi to było? A trzeba było korzystać z dobrodziejstw bufetu w domu kultury i zakładowej stołówki, więcej czasu miałabym na rozwój osobisty. No nic, nastały inne, lepsze czasy i obecny pan domu nie tylko chwali moją kuchnię, ale też prześciga mnie daleko w pichceniu. Jego mięsiwa, zwłaszcza proweniencji wołowej, nie mają sobie równych. Kiedy jest w domu, korzystam do upadłego (z przejedzenia) z jego talentów.
Wobec powyższego, pojedynek w kuchni nie jest może tym, co Tygrysy lubią najbardziej, jednak z całą pewnością pozwala docenić nie tylko rodzimy i unijno-zagraniczny przemysł spożywczy, ale też niepowtarzalny urok zrobienia czegoś z niczego. Osobiście specjalizuję się w "goleniu" lodówki i nie jest mi obca sałatka z zielonej pietruszki z jajkiem i sosem z oliwy z suszoną cytryną czy fantazyjny omlet ze zwiędłą marchewką i kaparami, bo tylko to znalazłam. Urozmaicam sobie dania, jak mogę, i tak oto chińskie zupki zaprawiane są kolejno przecierem pomidorowym (to w szczególności genialny wynalazek), przecierem grzybowym ze słoika czy czeską pastą czosnkową. W ogóle czosnek! Błogosławiona jesteś naturo za ten wykwintny smak. Wszystko jadam z czosnkiem: sałatkę arbuzowo-pekińską, makaron (gorący makaron z zimną oliwą, czosnkiem i solą, wskaż mi inną równie niewyszukaną orgię smaku), ryż, jajka i ziemniaki. No właśnie – ziemniaki. Byle dodatek – i masz danie. Cebula przysmażona albo tzatziki. Pieczarki albo gorący ser. Żółty albo pleśniowy. Ziemniak na tysiąc sposobów. Polecam.Ileż jednak można gotować sobie a muzom? Nawet kobieta tak na wskroś niewspółczesna jak ja nie podoła temu wyzwaniu zbyt długo. Domowe solo na szlafrok i papucie czas zmienić w tętniący towarzyski puls. Wewnątrz – serce, czyli Pani Domu. Królowa Kulinarna. Poniżający tydzień z ziemniakami i makaronem tudzież chlebem z dżemem w roli głównej powetujesz sobie Sobotnią Filharmonią Smaku. Nie, nie wzbraniaj się, nikt Cię nie zmusza do taplania się w garach, bądź Pierwszym Gościem mego domu! Ach, szczęście! Koniec z piwem i chipsami na wspólnych imprezach z mężami, precz z muzyką rockową, niech króluje cichy blues i frykasy z kuchni śródziemnomorskiej. Precz z dyktaturą rolady wołowej, wiwat przysmaki rodzimych jaroszy! Ziemniaki, jakkolwiek lubiane, opuszczają mój stół, ustępując placu makaronom na tysiąc sposobów. O, radości odświętnego pichcenia! O, zmysłowa przyjemności tworzenia! Kaza, przyjmij zaproszenie, daj mi pretekst! Inaczej skończymy obie w szlafrokach, zasypane pleśniejącymi fusami, z chlebem niedbale maźniętym tym, co akurat znalazło się w lodówce.
Gnuśnym pojedynkom w kuchni mówimy stanowcze „Precz!”, niech żyją pojedynki aktywne!
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze