Totalny lans!
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuSkąd popularność portali społecznościowych? Cóż, ludzie chcą zobaczyć, jak żyją ich znajomi. Spotykanie twarzą w twarz stało się sprawą drugorzędną. Ot, stary kolega został nowym – wirtualnym. Odkurzenie dawnego kumpla i podpięcie go do profilu znaczy tyle, co szybkie „cześć” rzucone na ulicy. Zaczęliśmy odświeżać znajomości i dzięki ilości dodanych przyjaciół lansować się na całego! Im liczniejsze grono, tym bardziej lubiani i atrakcyjni wydajemy się innym. A to, kto ma ilu nowych znajomych stało się istotnym problemem lub powodem do chwalenia się.
Kiedy pod koniec 2006 roku powstał portal Nasza Klasa, nikt nie przypuszczał, że Polska dokumentnie zwariuje na jego punkcie. A zwariowała.
Popularny serwis nie był pierwszym chętnie odwiedzanym przez polskich internautów miejscem w sieci, a mimo to nikomu wcześniej nie udało się wywołać podobnego szaleństwa. Owszem, zdarzały się wariactwa związane z poszczególnymi „gwiazdami” istniejącymi tylko dzięki Internetowi, portalami handlowymi typu Allegro, czy stronami randkowymi. Jednak dzięki Naszej Klasie po raz pierwszy w historii Internetu w Polsce wszyscy mogli z pełnym zaangażowaniem zanurzyć się w wirtualny świat. Są przecież ludzie, którzy przez całe życie niczego przez Internet nie kupili i nie kupią, a krewnych i znajomych, także tych zapomnianych, posiada każdy. Tak więc najpierw zaczęliśmy odświeżać dawne znajomości, wyliczać obecne, a z czasem, dzięki ilości dodanych przyjaciół oraz dorzucaniu coraz to nowych zdjęć – lansować się na całego!
Oprócz Naszej Klasy mamy Grono, portal Moja Generacja, Fotkę, GoldenLine… — żeby wymienić tylko główne polskie strony. Trend na tego typu sposób zaistnienia w sieci nie rozpoczął się jednak w Polsce.
Pionierski pod tym względem amerykański portal Classmates, tak jak Nasza Klasa zorganizowany był w oparciu o przynależność do szkół. Potem jak grzyby po deszczu pojawiły się Facebook, MySpace, czy mniej znany w Polsce Orkut, grupujące użytkowników pod kątem ich zainteresowań i dające możliwość zaprezentowania się światu poprzez nie tylko wrzucenie fotek, lecz także poprzez dodanie ulubionej muzyki, prowadzenie bloga czy stworzenie własnych aplikacji.
Skąd w Polsce popularność portali społecznościowych – szczególnie tych związanych ze szkołą? Cóż, ludzie po prostu chcą zobaczyć, jak żyją ich dawne koleżanki i koledzy, czy Henio z czwartej B nadal ma piękne włosy i uroczy uśmiech, a Aniela z socjologii ciągle zachwyca swym wdziękiem i perfekcyjną figurą, wreszcie czy nasza licealna bądź studencka ciągłe jest osóbką tak uroczą jak wtedy, kiedy mieszała w naszym sercu… Oczywiście przeważnie okazuje się, że ludzie umieszczający swoje zdjęcia z wakacji na Naszej Klasie postarzeli się co najmniej tak jak my (a specyfika ludzkiego umysłu każe nam sądzić, że postarzeli się bardziej) i nie powodzi im się tak dobrze jak niegdyś wskazywały wszystkie znaki na niebie i ziemi. Dzięki portalom społecznościowym możemy oglądać upadek ideałów młodości i – zdecydowanie rzadziej – nawiązać kontakt ze starymi znajomymi.
Zdarzyło mi się kilkakrotnie obserwować klasowe spotkania po latach i mogę powiedzieć jedno – nawet mrok krakowskich knajp, do których uczęszczam, nie może przykryć faktu, że powroty po latach są raczej trudne, o ile nie niemożliwe. Owszem, spotkać się można, jednak rację miał filozof, stwierdzając niemożność wejścia dwa razy do tej samej rzeki. Po przepytaniu wszystkich zebranych klasycznym — Co u ciebie? i wyliczeniu najbarwniejszych zdarzeń z życia dawnej klasy (A pamiętacie jak na matmie…, I Wojtek wtedy powiedział…, Na wycieczce do Zakopca to normalnie były największe jaja!) cieszymy się w duchu, że możemy wyskoczyć na parkiet albo chwilę zabawić przy barze, żeby tylko nie wydało się, że nie mamy tym ludziom nic do powiedzenia…
Co prawda ja sam wieszczyłem falę rozwodów związaną ze spotkaniem po latach licealnych czy studenckich miłości, ale jakoś o tym nie słychać, więc najwyraźniej się myliłem.
Portale społecznościowe to oczywiście dziesiątki czy setki (i to licząc tylko te najpopularniejsze) miejsc, gdzie można powymieniać się informacjami, pokazać, co się akurat robi, czy, przede wszystkim, nawiązać nowe kontakty. Pewnie wiele z was pamięta o popularności portali randkowych, która rozkwitła dobrą dekadę temu. Wycieczki po całej Polsce, umawianie się i często reklamowane w mediach elektronicznych „małżeństwa z Internetu” zawarte przez osoby, które spotkały się „w sieci”. W pewnym momencie miałem wrażenie, że jestem jedyną osobą z mojego otoczenia, która nie umawia się z kimś poznanym przez Internet. Jednak fala przyszła i przeszła.
A może to tylko ja wraz moimi znajomymi weszliśmy w wiek, w którym dziwnie jest jechać przez połowę Polski, żeby spotkać dziewczynę czy chłopaka, którą widziało się do tej pory tylko na zdjęciu, i to niewyraźnym, za to wyraźnie poprawionym w programie graficznym.
Portale społecznościowe są zjawiskiem, które jasno pokazuje, że spotykanie twarzą w twarz stało się sprawą drugorzędną. Dodajemy na przykład Krzysia z kolonii w Międzyzdrojach do puchnącej galerii naszych znajomych (im ich więcej, tym lepiej) i miło nam się robi, że nas pamięta i że wysłał zaproszenie. Ale faktyczne odświeżenie tej znajomości to już inna sprawa. Bo o czym z takim Krzysiem rozmawiać? Po co tracić czas na spotkanie z człowiekiem, z którym przecież nie mamy sobie nic do powiedzenia? Ot, stary znajomy został nowym – wirtualnym – znajomym. Odkurzenie dawnego kolegi i podpięcie go do swojego profilu znaczy tyle, co szybkie „cześć” rzucone na ulicy – rzut oka, szybka konstatacja, że ktoś tu przytył i wyłysiał, uśmiech, w najlepszym razie jakieś „co słychać?”. Materiał do plotek jak się patrzy.
Dzięki Naszej Klasie każdy może odwiedzić nasz profil i zobaczyć, że znamy dwustu takich Krzysiów, a że jest to dawny, nielubiany kolega, nie każdy już musi wiedzieć. Im większe grono znajomych, tym bardziej lubiani i atrakcyjni wydajemy się innym. A przynajmniej chcemy się wydawać.
Portale społecznościowe mogą być kolejnym elementem ogarniającego nas trendu. Po poprzednich wiekach, gdy pokonywanie poważnych odległości było problemem, pozostały nam zbiory listów, których kulturalni ludzie wysyłali po kilka dziennie. Pisanie listów uznawane było za sztukę i doczekało się odrębnej nazwy: epistolografia.
Wraz z rozpowszechnieniem e-maili i SMS-ów, forów tematycznych, a później komunikatorów internetowych, w tym tych wykorzystujących kamery internetowe, i właśnie portali społecznościowych, kontakty miedzy ludźmi uległy modyfikacji. Pojawiła się net-ykieta, e-pistolografia i inne zasady elektronicznego savoir vivre’u. Pojawiły się nowe zasady funkcjonowania w sieci, a to, kto ma ilu nowych znajomych na Facebooku i Naszej Klasie stało się dla wielu osób istotnym problemem, a czasem o zgrozo, powodem do chwalenia się.
Portale społecznościowe oferują swoim użytkownikom coraz więcej możliwości kontaktowania się, bo z jednej strony można kogoś zaprosić do naszego internetowego grona, z drugiej przesyłać informacje o tym, że warto wejść w nasz internetowy kącik, bo akurat pojawiło się nowe zdjęcie naszego dwumiesięcznego bobasa, albo wysłać komuś wirtualne kwiaty z okazji urodzin czy trzydziestolecia małżeństwa.
Ludzie uzyskali nagle możliwość pokazania wszystkim tego, co akurat robią, pochwalenia się swoimi związkami czy fotografiami z wycieczki do Egiptu. Zdjęcia to zresztą kolejny problem. Te prezentowane na Naszej Klasie są tak interesujące, że powstało kilka blogów ukazujących obciachowe fotki, a nawet filmy instruktażowe, „jak przy pomocy programów graficznych i aparatu fotograficznego zrobić wymarzone zdjęcia z wakacji na naszą Klasę”. To oczywiście tylko jedna z wielu patologii, jakie kryją się za wszelkimi masowymi zjawiskami. W przypadku portali społecznościowych to na przykład infiltracja przez przestępców uzyskujących na podstawie profili i zdjęć informacje o przyszłych ofiarach kradzieży, a internetowi oszuści mogą podawać się na przykład za Dodę i wyłudzać pieniądze jako przedpłaty na nową płytę czy wspomożenie jakiejś akcji charytatywnej.
Niebezpieczeństwa istnieją, to prawda. Ale czy są na tyle poważne, by nie można było sprawdzić, jak powodzi się naszej licealnej miłości? Sądzę, że nie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze