Łącze ucieleśnione
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuPaństwo pozwolą, że się trochę zwierzę. Ponieważ czas świąteczno-noworoczny i się życzenia dostaje, to ja właśnie dostałam Internetem cudnej urody karteczkę świąteczną, co się na dodatek rusza i wydaje dźwięki, jeśli tylko kliknąć myszką. Karteczka jest od wielbiciela, co się od paru lat we mnie namiętnie kocha (tak twierdzi). Poznałam go kilka lat temu, w rzeczywistości nic nie mającej wspólnego z wirtualną...
Taki dowcip kiedyś usłyszałam:
Idzie Czerwony Kapturek przez las i spotyka Wilka (a kogóż by):
– Ktoś ty? – pyta Wilk.
– Czerwony Kapturek – odpowiada Czerwony Kapturek.
– A co tam niesiesz w tym koszyczku? – chce wiedzieć Wilk.
– Serek, bekon i coca colę – wyznaje Czerwony Kapturek, cokolwiek już przestraszony natarczywością Wilka.
– A dokąd to idziesz, Czerwony Kapturku?
– Do babci sobie idę – grzecznie odpowiada Czerwony Kapturek, choć widzi, że nie ma żartów i Wilk już oblizuje straszne wilcze kły.
– A podaj adres babci, hę?
– www.babcia.com.pl
Państwo pozwolą, że się trochę zwierzę. Ponieważ czas świąteczno-noworoczny i się życzenia dostaje, to ja właśnie dostałam Internetem cudnej urody karteczkę świąteczną, co się na dodatek rusza i wydaje dźwięki, jeśli tylko kliknąć myszką. Karteczka jest od wielbiciela, co się od paru lat we mnie namiętnie kocha (tak twierdzi). Poznałam go kilka lat temu, w rzeczywistości nic nie mającej wspólnego z wirtualną, a mianowicie w ciepłych krajach podczas majowego długiego weekendu. Był to Książę z Bajki, gatunek, zdawać by się mogło, dawno wymarły. Chłopisko zdrowe, przyzwoite, dowcipne, intelektualnie zadowalająco rozwinięte, w niewielkim stopniu nieśmiałe, acz bez kompleksów. Rozmową bawił, komplementy prawił. Patrzył czule, a odjeżdżając – pełen obaw – poprosił o numer telefonu. I tak oto rozjechaliśmy się do domów. Książę na jeden koniec Polski, ja na drugi. Książę z moim numerem telefonu, a ja z myślą o tym, że dorwałam całkiem namacalnego Księcia.
Nie minęła doba od mojego powrotu, Książę dzwoni. Sypie dowcipami jak z rękawa, z rozrzewnieniem wspomina wspólnie spędzone chwile, lecz długo rozmawiać nie chce, a na koniec mówi, żeby mu dać adres e-mailowy, to on napisze. Ja przeciwko pisaniu, jak widać, nic nie mam, nawet bardzo lubię. Pisz, Książę, pisz, mówię, przyjemnie jest dostawać listy. Na następny dzień otwieram sobie moją mailową skrzyneczkę i wśród wielu listów od znajomych, z którymi przesyłamy sobie śmieszne zdjęcia i komentujemy bieżące wydarzenia, jest także list od Księcia, w którym Książę rozpływa się nad moją urodą, opalenizną i dowcipem i prosi, żeby dużo do niego pisać. Nie ma problemu. Ostatecznie od pisania jeszcze nikt nie umarł, co najwyżej któryś wieszcz popadł w ekstazę, a potem w omdlenie. I tak nasza wirtualna wymiana zdań trwa jakieś trzy tygodnie. Koleżanki słaniają się z zazdrości (“ale masz dobrze, mój to mi czasem ledwie bąknie, że ładnie wyglądam”), ciocia–staruszka jest zachwycona (“nie umarła wśród młodych tradycja pisania listów”), a Książę w co drugim liście zaprasza mnie do siebie, nie podając jednakowoż żadnego adresu, poza internetowym. W ten oto sposób stare powiedzenie “pisać na Berdyczów” nabiera dla mnie zgoła nowego znaczenia, w związku z którym coraz bardziej czuję, że równie dobrze mogłabym wysyłać listy do gwiazdora filmowego Russella Crowe, bo go przecież i tak nigdy go nie zobaczę. Kto wie, może by mi nawet odpisał. Mój Książę zaś co raz to proponuje mi wycieczkę: a to do swojego ulubionego internetowego sklepiku, a to na swoją ukochaną stronę, a jedyna kawiarnia, do której mnie zaprasza, to kawiarnia internetowa.
Któregoś dnia wreszcie, siedzę sobie po bożemu w domu i czytam klasyka, a na mój telefon komórkowy przychodzi SMS wysłany przez Księcia z komputera: wejdź tu i tu na czat, bo właśnie tam jestem i chcę się z Tobą spotkać.
Była taka lwowska piosenka, w której batiar tęsknie przywoływał ukochaną, żeby wyszła tam, gdzie Julia objawiła się Romeowi. Po trzech zwrotkach tego przywoływania, ukochana odpowiadała wreszcie batiarowi: “na balkon nie wyjdę, miłeńki, bo mieszkam w suterenie”.
Otóż za pośrednictwem Kafeterii chciałam oświadczyć, że kiedy jestem w domu mogę wejść najwyżej do kuchni albo do łazienki albo do drugiego pokoju. Ostatecznie, ponieważ jestem osobą skłonną do poświęceń, mogę wejść nawet do pawlacza, który znajduje się na wysokości dwóch i pół metra (wysokie, stare budownictwo), na stół mogę wejść, na krzesło, na szafę. Na czat wejść nie mogę, a to z przyczyny braku stałego łącza, ba, łącza w ogóle.
A Książę z Bajki w świątecznej kartce, co gra i buczy, roni łzy nad przerwaną znajomością, która to, że pozwolę sobie zacytować, była jego marzeń – ucieleśnieniem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze