Prawie fachowiec
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuSwego czasu w telewizji rekordy popularności bił program Usterka. Ukryte kamery śledziły zachowania osób określających się jako fachowcy. Z tego typu "złotymi rączkami" miało do czynienia wielu z nas. Bo dla przygniatającej większości Polaków (ponad 80%) cena produktu stanowi główne kryterium zakupu. To wspaniałe pole dla partaczy, którzy za „trochę taniej” oferują usługi prawie tak wysokiej jakości jak prawdziwi fachowcy.
Swego czasu w telewizji rekordy popularności bił program Usterka. Ukryte kamery śledziły zachowania osób określających się przeważnie jako fachowcy, które zawodowo, czyli biorąc za to pieniądze, udawały hydraulików, ślusarzy, mechaników samochodowych i innych ludzi zajmujących się świadczeniem usług (przeważnie remontowych).
Piszę „udawali” gdyż to, co pokazywały ukryte kamery, nie pozostawiało wątpliwości nie tylko co do uczciwości wynajmowanych osób, ale często przede wszystkim do ich fachowości. Zresztą cóż mówić o fachowości? Mama swoją teorię, że program ten zniknął z anteny dlatego, że widzowie mogli codziennie podziwiać tego typu osoby i to często w sytuacji, w której sami próbowali coś szybko naprawić. Bo że tanio nie będzie, to przeważnie norma – wiadomo, fachowcy się cenią.
Po raz pierwszy zetknąłem się z tego typu „fachowcem” w wakacje poprzedzające pierwszy rok studiów, kiedy w ramach reperowania budżetu wraz ze swym najlepszym przyjacielem najmowałem się do tak dziwnych zajęć jak wykopaliska archeologiczne czy rozbiórka starego ołtarza. W naszej karierze młodych wilczków poszukujących jakichkolwiek pieniędzy zdarzyło się nam również remontować wnętrze jednego z krakowskich pubów. Daleki znajomy znajomego powiedział, że potrzebuje kogoś do lekkiej i prostej roboty. Na miejscu kazali nam równać ściany i kłaść gładź. Rzecz jasna w obu rzeczach byliśmy tragicznie słabi.
Właściciel odnawianego lokalu miał pewne zastrzeżenia do jakości naszej pracy, ale wynikało to z nieporozumienia. Po prostu my byliśmy kompletnymi amatorami zarabiającymi rytualne w owych czasach „trzy pięćdziesiąt” na godzinę, podczas gdy firma za pośrednictwem której trafiliśmy do tej roboty, wynajmowała nas jako „wysokiej klasy fachowców — tynkarzy”. W związku z chryją, jaka wybuchła, dołączył do nas koleś, który rzeczywiście potrafił kłaść gładź.
Ale że ja nie byłem fachowcem – to akurat wiedziałem, natomiast pod koniec roboty pojawił się fachowiec – tapeciarz. Oczywiście ostro zawiany. Zarabiał zdecydowanie więcej niż my, za to później trzeba było zrywać i równać krzywo przylepione tapety. Ale pieniądze, które dostał, raczej nie wróciły do właściciela który płacił słono za fachowca – a dostał pijaka nie potrafiącego równo tapety przylepić.
W komunizmie furorę robił skecz o hydrauliku (Jan Kobuszewski), który zajmuje się poniżaniem klienta (Wiesław Michnikowski) przy pomocy na wpół zidiociałego, ale za to chętnego do nauki, silnego i bitnego czeladnika (Wiesław Gołas). Również kultowe komedie Barei aż mienią się od fachowców, którym robota zwisa, bo pieniądze, które zarabiają, nie mają żadnej praktycznej wartości.
Wraz z upadkiem komunizmu sytuacja uległa lekkiej modyfikacji. Pieniądze stanowią już wartość nie do pogardzenia, za to pole do oszukiwania klientów indywidualnych (z firmami jest nieco inaczej) jest nadal bardzo szerokie i „wyślizgany” klient zapewne słabo znający się na danej dziedzinie (bo czy inaczej zatrudniałby „fachowca”) często nawet nie orientuje się, że sprzedano mu bubel. W tej sytuacji jest nim czyjaś praca.
Dla przygniatającej większości Polaków (ponad 80%) cena produktu stanowi główne kryterium zakupu. To wspaniałe pole dla wszelkich partaczy, którzy za „trochę taniej” będą oferowali usługi prawie tak wysokiej jakości jak prawdziwi fachowcy. Jak wiadomo „prawie” robi wielką różnicę. Proceder ten jest szczególnie widoczny w Krakowie, gdzie mieszka wielu starszych ludzi, często samotnie, w wymagających stałych napraw mieszkaniach. Często korzystają oni z pomocy „złotych rączek”. Oczywiście nie znaczy to, że ktoś kto nie skończył szkoły i zajmuje się naprawami na wpół legalnie z definicji może być gorszy. O nie! Spotkałem wiele „złotych rączek”, które swoją fachowością, a przede wszystkim uczciwością, bili na głowę wielu posiadaczy „firm ślusarskich” czy świadczących „usługi hydrauliczne”. Jednak często korzysta się ze „specjalistów za flaszkę”, tym smutniejsze to, że starych ludzi często nie stać na bardziej kosztowne naprawy i łatwo ich oszukać. Dowodzi tego krakowska plaga gangsterów wyłudzających różnymi metodami podpisy i fałszujących dzięki nieświadomości starszych ludzi prawa własności do ich mieszkań.
Oczywiście pewne „wyczyny” fachowców są tak standardowe, że stają się nawet podstawą żartów komediowych. Wielu mechaników samochodowych traktuje korzystające z ich usług kobiety jak przysłowiowe „blondynki” i co tu dużo gadać, często z sukcesem, nawet jeśli od czasu do czasu natną się na kimś. Przeważnie, jeśli nie zdradzą się protekcjonalnym tonem, mogą wmówić, nie tylko zresztą kobietom, naprawdę wiele. Samochód to w końcu dość skomplikowana konstrukcja, której dokładne poznanie od strony praktycznej wymaga lat. Podobnie niesolidności budowlańców, ze szczególnym wskazaniem na tzw. „wykończeniówkę” stała się podstawą kabaretowych skeczy. Oczywiście jakoś najmniej do śmiechu jest zawsze klientom. No, ale taki widać los polskiego klienta.
Boom na pewne typy usług sprzyja osłabieniu konkurencji pomiędzy fachowcami, a tym samym wkłada im do ręki stosowany niejednokrotnie argument: Nie podoba się, to do widzenia. Ja to, panie, zamówień mam od groma. I na przykład w czasach przedkryzysowego boomu budowlanego było w tym sporo prawdy. Sam widziałem właściciela sklepu błagającego obrażonego murarza i tłumaczącego mu, żeby robił już po swojemu, że nieważne już, jak będzie zrobione, ale żeby było. Bo jak wiadomo ludziom się spieszy, z czego korzystają „fachowcy” – po cóż bowiem się spieszyć i starać, jeśli wiemy, że w naszej dziedzinie jest chwilowo radykalnie więcej klientów niż usługodawców? A potem się zobaczy, stały klient to nie jest ktoś, o kim się myśli, gdy kolejni mamią premiami i błagają na kolanach o wykonanie roboty. Może pomyślicie, że przesadzam ale powtarzam — sam byłem świadkiem wielu sytuacji potwierdzających takie rozpoznanie.
Osobny problem to jakość produktów dostarczanych Polakom w sklepach, a szczególnie w dużych marketach. Jeśli ktoś, tak jak ja, oddaje się zgubnemu (piszę to bez przekąsu) nałogowi palenia papierosów, zapewne wie, jak kolosalne są różnice jakościowe pomiędzy papierosami tych samych marek dostępnymi w różnych krajach. Wystarczy porównać smak tej samej marki papierosów wyprodukowanych na przykład w USA, Polsce i na Ukrainie. Również wielbiciele sprzętu fotograficznego i innej elektroniki przekazują sobie informacje dotyczące jakości sprzętu i obsługi klienta w dużych marketach elektronicznych. Poza tym, że fora internetowe huczą od mrożących krew w żyłach historii wielomiesięcznych prób dokonania reklamacji, to panuje powszechne przekonanie o niższej jakości produktów w niektórych sklepach. Coś może być na rzeczy, oczywiście nie to, że mamy do czynienia z podróbkami, po prostu jakość towaru zależy często od procedur testowania i wymagań jakościowych, które stawia sobie sam producent. A czasem po prostu jego wymagania są nieco niższe.
Tak też jest z „fachowcami”, od których zacząłem. A czemu wylewam te gorzkie żale? Otóż od trzech dni zostałem dotknięty plagą hydraulików. Ja pisałem sobie cichutko, podczas gdy oni kuli na korytarzu i w mojej łazience. Niestety, zapomniawszy dawne przypadki i przemyślenia, zaufałem „fachowcom”. Dopiero na trzeci dzień przyjrzałem się temu, co panowie robią i powiedziałem im, że trzeba uruchomić rozdrabniacz, podczas gdy oni szukali w ścianie jakiegoś nieistniejącego, jak się okazało, „trójnika”. A oczy hydraulika, który nagle zaczyna rozumieć, że bez pompy woda nie popłynie mu do góry, będą mi towarzyszyć do końca życia w momentach smutku i rozpaczy. Obaj panowie są tematem na długi reportaż. Jak podliczyliśmy z narzeczoną, hydraulik na telefon zarabia w sumie więcej za godzinę niż ginekolog. Chyba zostanę hydraulikiem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze