Moje strachy
MONIKA KRÓL • dawno temuKażdy z nas hoduje w sobie z masochistycznym zamiłowaniem różne strachy. Mnie dziś udało się spojrzeć w oczy mojemu największemu strachowi, któremu pozwalałam rozrastać się w mrokach mojej duszy i wysysać ze mnie siły witalne przez ostatnie kilka lat. Nie miałam odwagi o nim ani myśleć, ani mówić. Przecież jak się o czymś nie mówi, jak nikt o tym nie wie poza nami, to tak, jakby to coś nie istniało w ogóle. Prawda?
Ale strachy poukrywane po kątach nie wysłuchają naszych skrytych życzeń i nie wyniosą się po cichu którejś nocy. Wręcz przeciwnie, zaczną wyłazić coraz częściej, w najmniej oczekiwanych momentach; chęć zapomnienia o nich to dla nich najlepsza pożywka.
Dziś poszłam na badanie ultrasonograficzne piersi. Wreszcie. Do tej pory, mimo że regularnie chodzę do lekarza, nie miałam odwagi przyznać się do objawów, które mnie od jakiegoś czasu niepokoiły. Uznałam, że jak cokolwiek powiem, to zbudzę potwora, który mnie pożre. Nie czułam się na siłach walczyć z bestią, wolałam pozwolić jej spać. Jakiś kawałek mnie doszedł do wniosku, że będę udawać, iż wszystko jest w najlepszym porządku.
Czasem mi się to udawało. Doszłam nawet do pewnej wprawy w tym niemyśleniu o śpiącym potworze. Wprawa jednak była tylko pozorna, ponieważ, gdy tylko pojawiał się ból lub gdy wyczuwałam jakieś zgrubienia, dostawałam paraliżującej histerii. Testowałam więc na sobie, jak to jest regularnie wpadać w śmiertelną panikę. Wtedy jednak wydawało mi się, że moją walką jest właśnie to zaprzeczanie.
Przecież dbam o siebie, popadam w paranoję i histeryzuję — tłumaczyłam sobie z uporem maniaka, choć wcale nie wierzyłam samej sobie. Doszło do tego, że przychodziły takie chwile, kiedy nawet chciałam, żeby już się coś wydarzyło. Nie musiałabym wtedy odpowiedzialnie reagować. Mogłabym sobie powiedzieć: stało się i już; na to, co się teraz stanie, nie mam wpływu. Koniec, kropka.
Nikt nie wiedział o ukrytym głęboko we mnie dławiącym strachu, któremu z dnia na dzień pozwalałam rosnąć w siłę. Myślę, że ten strach ma swoje źródło w przeżyciach wyniesinych z dzieciństwa. Widziałam jak na raka umierali moi dziadkowie. Umierali w męczarniach i nikt nie potrafił im pomóc. Gdzieś we mnie wyrosło przeświadczenie, że jestem obciążona genetycznie i wolę poczekać w pozornej nieświadomości na rozwój wypadków niż dowiedzieć się, że jestem chora, a potem cierpieć tak jak dwie ukochane osoby, które zabrał mi rak.
Rak piersi jest czymś szalenie bolesnym — dotyka przecież sedna kobiecości. Moja babcia nie pozwoliła się zoperować i tym samym skazała się na śmierć. Pamiętam, że nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie dała sobie szansy. Wolała odejść niż pozwolić sobie amputować pierś. Pamiętam, jak przyciszonym głosem, pełnym bólu, tłumaczyła mojej mamie, że przestanie być wtedy kobietą. Moja mama płakała z bezsilności, że nie może wpłynąć na własną matkę. Babcia postanowiła i nie było odwrotu. Umarła niecałe pół roku później.Ja natomiast, przyciśnięta do muru przez nasilający się ból, pełna skruchy i gotowa na wyrok, pojechałam na badania. Okazało się, że wszystko jest w porządku. Nie znam jeszcze przyczyn tego tajemniczego bólu, ale na pewno nie jest to rak piersi. Lekarz wykonujący badanie dwukrotnie musiał mi powtórzyć, że wszystko jest w porządku. Uwierzyłam dopiero, gdy dostałam wynik wypisany "czarno na białym". Małe czarne literki, które mówią: dziś jest dobrze. Nie wiem, co powiedzą za jakiś czas i czy będą dla mnie równie łaskawe. To badanie zdjęło mi ogromny kamień z serca.
Nie wiem, jak poradziłabym sobie, gdyby okazało się, że nowotwór, który kiedyś zabrał moich dziadków, powoli zabija również mnie. Nie umiem dziś na to pytanie odpowiedzieć. Być może walczyłabym zaciekle, być może popadłabym w głębokie zniechęcenie. Teraz jednak czuję się tak, jakby nad moją głową ktoś zapalił jeszcze jedną gwiazdę. Świeciła mocno, gdy uśmiechałam się w tramwaju do obcych ludzi myśląc o tym, że wreszcie odzyskałam grunt pod nogami. Nie mam żadnych gwarancji, że ta choroba nie dotknie pewnego dnia mnie.
Być może niektórzy odbiorą moje zwierzenie jako bełkot histeryczki, ale ja wiem, że nie jestem jedyną osobą, która nie chciała wywoływać wilka z lasu. Niektóre z osób, które tego strachu nie przezwyciężyły, umarły zbyt młodo.
Wyparcie – ten mechanizm, który pozwala nam nie zwariować, nie dać się przytłoczyć otaczającymi nas nieszczęściami, chorobami, śmiercią to broń obosieczna, którą musimy nauczyć się kontrolować.
Ja wpadłam w sidła wyparcia; uciekałam od wszelkich informacji na temat sposobów leczenia, zachorowalności, profilaktyki. Działały na mnie jak płachta na byka. Nie chciałam nic wiedzieć, temat nie istniał. Umarł w dniu, kiedy moja babcia podjęła swoją decyzję. Muszę uszanować jej wolę, ale przyznaję, że nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego wolała odejść niż zostać i patrzeć jak dorastam. Na pewno miała swoje bardzo poważne powody, dla których postąpiła tak a nie inaczej. Może po prostu straciła nadzieję? Niestety nigdy nie będę mogła jej o to zapytać.
Jeśli chodzi o mnie, pod odbytym badaniu żywię pretensję do samej siebie, że tyle zwlekałam. I wcale nie boję się mniej. Dziś boję się inaczej. Dotarło do mnie, że nie muszę przecież doprowadzać do ostateczności. Nie muszę przecież czekać na sam koniec historii, jak widz w kinie. Rak nie jest kwestią mojej złej lub dobrej woli, ale współczesna medycyna pozwoli mi go wykryć, zanim nie będzie za późno. Siedziałam przed gabinetem i w moich myślach pojawiła się ciocia. Przebyła bardzo ciężką operację. W jej ciele rozwinął się guz złośliwy. Znaleziono go w odpowiednim momencie i ciocia wróciła do pełni życia. Jest taka, jak przed operacją i podziwiam ją za jej niespożytą energię i siłę walki. Wiem, że pamięć choroby jest w niej cały czas. Regularnie robi badania i boi się… Ale żyje pełnią życia, cieszy się tym, co przyniesie każdy dzień.
Gdy pomyślałam o mojej cioci, którą podziwiam niezmiennie, zrobiło mi się wstyd za siebie samą, że nie wyciągnęłam wniosków z jej doświadczenia, że pozwoliłam swojemu strachowi urosnąć do tak monstrualnych rozmiarów, że po cichu już żegnałam się z życiem. Pozwalałam na to aż do teraz. Mam nadzieję, że nie zapomnę tej lekcji i za rok, bez marudzenia i szukania wymówek, zgłoszę się na badania kontrolne.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze