Śpieszy mi się
ANNA MUZYKA • dawno temuKolejny raz musiałam odmówić jakże miłej wizji wspólnego wypadu na piwo z koleżanką, bo natłok rzeczy do zrobienia mnie przerasta i tak naprawdę od tego zabiegania i stresu mam ochotę tylko na jedno: spędzić weekend w piżamie, w łóżku i nie musieć NIC robić. Może kiedyś doczekam takich pięknych czasów, na razie się nie zapowiada.
Zadzwoniła dziś do mnie znajoma z czasów szkolnych. Mieszkamy w tym samym mieście, ale widujemy się w najlepszym wypadku raz na kilka miesięcy. Nie dlatego, że nie mamy ochoty na swoje towarzystwo, po prostu… nie mamy czasu. Dzisiaj tak samo musiałam odmówić jakże miłej wizji wspólnego wypadu na piwo, bo natłok rzeczy do zrobienia mnie przerasta i tak naprawdę od tego zabiegania i stresu mam ochotę tylko na jedno: spędzić weekend w piżamie, w łóżku i nie musieć NIC robić. Może kiedyś doczekam takich pięknych czasów, na razie się nie zapowiada.
Zawsze mi się wydawało, że jeżeli ludzie nie potrafią znaleźć czasu na swoje pasje lub zainteresowania, to dlatego, że tak naprawdę wcale im na tym nie zależy albo są źle zorganizowani. Teraz to już sama nie wiem. Tak, z pewnością mogłabym popracować nad organizacją czasu i pracy, niestety pracując na co dzień z ludźmi, uzależniona jestem także od ich (nie)rozgarnięcia, grafików itd.
Dzisiaj na przykład pomiędzy pracą a drugą pracą wykonywaną dla odmiany z domu, zaplanowałam sobie dwugodzinną przerwę na relaks. W czasie tego „relaksu” udało mi się zrobić zakupy, odgrzać przyszykowany wczoraj obiad (gotowanie dużych ilości w sam raz na dwa dni naprawdę się sprawdza), zrobiłam pranie, a ponieważ od tygodnia czekała na mnie sterta rzeczy do wyprasowania, to chyba nawet wieczorem obejrzę jakiś film. Z żelazkiem w ręku oczywiście, żeby nie tracić czasu.
Moja współlokatorka szczerze się uśmiała ostatnio, kiedy zobaczyła, że do łazienki zabieram ze sobą butelkę domestosa, rękawiczki i mp3, żeby w czasie szorowania posłuchać audiobooka. Polecam! To był mój spontaniczny pomysł i naprawdę się sprawdził. Kiedy muszę gdzieś wyjechać, zawsze mam w torbie jakąś książkę, żeby się nie nudzić w pociągu i coś poczytać. Najbardziej żałuję, że nie mogę odbębnić jedzenia raz a dobrze, wiecie, jeść przez trzy godziny bez przerwy i mieć potem spokój na tydzień. Albo jakoś bardziej produktywnie wykorzystać sen. Ostatnio nawet do pracy chodzę pół godziny wcześniej, żeby mieć motywację do zwleczenia się z łóżka. Kalendarza nawet boję się otwierać, bo ze względu na ograniczoną pojemność zmuszona jestem doklejać samoprzylepne karteczki.
Stałam się szczęśliwą posiadaczką smarfona. I muszę przyznać, że to wynalazek w sam raz dla mnie! Teraz zamiast rzucać pod nosem wszelkimi możliwymi przekleństwami, jeśli w korku stoję dłużej niż trzy minuty, mogę sprawdzić maila, zrobić szybką prasówkę, pogadać z przyjacielem, albo ułożyć mahjonga. To ze względu na takich jak ja duże markety wprowadziły opcję dowozu zakupów do domu klienta.
Za dziesięć dni wyjeżdżam na urlop. Hava nagila! Nie sądziłam, że doczekam tej chwili. Mój urlop w tym roku (podobnie w poprzednim) polegać będzie na tym, że nie wstaję rano do pracy, a jedynie zajmuję się swoimi pozaetatowymi obowiązkami. A ponieważ tak się składa, że mogę je wykonywać z dowolnie obranego miejsca, do którego doszła już cywilizacja i Internet, to zawijam się na Zieloną Wyspę i przez dwa tygodnie nadaję stamtąd. Rok temu przytrafiła mi się niesamowita niespodzianka, kiedy wybyłam do Norwegii na czterodniowe zwiedzanie fiordów, za sprawą islandzkiego wulkanu, którego nazwy i tak nikt nie zapamięta, więc nie ma jej co przytaczać, z czterech dni przymusowo zrobiło się dziesięć. W pracy wszyscy przyjęli to ze zrozumieniem, wszak siła wyższa, znajomi przeszczęśliwi, że mogę spędzić z nimi ciut więcej czasu. Po prostu sielanka. W tym roku co prawda kolejny wybuch zastał mnie w domu, ale w przyszłym roku z pewnością będę planować urlop z uwzględnieniem sytuacji na Islandii.
Z moją przyjaciółką, a przez kilka lat także współlokatorką spotykamy się głównie w drodze między miejscem A i B (urok tego samego zawodu), dzwonimy do siebie w wolnych chwilach, a kiedy się spotykamy — i tak zawsze coś robimy. Wspólnie gotujemy, oglądamy film, chyba powoli tracimy tą niedocenianą umiejętność siedzenia w ciszy i cieszenia się spokojem i beztroską.
Parę lat temu spędzałam wakacje we Włoszech i co mnie uderzyło najbardziej, to ich powszechne wyluzowanie i spokój. Znajomy, u którego nocowałyśmy, wychodził do pracy pięć minut przed jej regulaminowym rozpoczęciem (mimo że mieszkał na drugim końcu miasta), a i tak był zawsze jedną z pierwszych osób. Było to dla mnie dość szokujące i prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie pracy w ten sposób.
Tymczasem mój telefon znowu zaczyna dzwonić…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze