Kinga Dunin i Ignacy Karpowicz, czyli jak się zadłużać z klasą
NINA WUM • dawno temukariera przez łóżko to zwapniały, pokryty pajęczynami, skrachowany dziewiętnastowieczny koncept. O tym, jak grząskie są ścieżki losu luksusowej kurtyzany rozpisywali się najświetniejsi prozaicy dziesiątki lat temu. Może byśmy tak zaczęli iść z duchem czasów i sami płacili za własne latte, hm? Będzie nas stać na mniej. Dużo mniej. Za to na pewno nic śmiesznego z tego nie wyniknie.
Większość pisarzy tak naprawdę wolałaby być gwiazdami rocka. Nie pamiętam, kto to powiedział, ale miał sporo racji.
Wobec cudownych i niezwykłych podniet, jakimi życie takiego gwiazdora jest wybrukowane (wrzaski roznamiętnionych wielbicieli, sława wszechświatowa, dożywotni status chodzącego symbolu seksu) kariera jakiegoś tam składacza słów to żadna frajda. Pisarzy, nawet tych wybitniejszych od innych horda paparazzich nie ściga jakoś po ulicy z gotowym do strzału obiektywem. Ich kreacje rzadko zaprzątają uwagę redaktorek modowych działów popularnych czasopism. Dodajmy, iż talent nie ma niestety żadnego przełożenia na aparycję. Świetny autor bywa obdarzony urodą, nazwijmy to: nienarzucającą się. Z takiego materiału wyjściowego nawet wprawny majster Photoshopa nie zrobi Edzi Górniak. Zaś naród gąb (i ciał) niewyjściowych oglądać nie chce.
Jak wiadomo, książki czytają nieliczni. Zaś nabywa je procent powyższego procenta, szczupła sekta dziwaków i odszczepieńców. Zdanie pisarza odnośnie czegokolwiek obchodzi głównie znajomych pisarza. Tak zwana opinia publiczna zazwyczaj ma nieszczęśnika w nosie. Dopóki ów czegoś malowniczego nie przeskrobie.
Obiecujący autor Ignacy Karpowicz musiał być świadom powyższego stanu rzeczy, gdy zdecydował się popełnić najbardziej widowiskowe wizerunkowe harakiri ostatnich lat. Przypomnijmy pokrótce: znana krytyczka literacka, wpływowa publicystka oraz ikona rodzimego ruchu feministycznego Kinga Dunin nie mogła się odeń doczekać uregulowania długu wysokości, bagatela, jakichś 13 tysięcy złotych. Zdesperowana — wcale się kobiecie nie dziwię, to nie jest pieniądz, co leży sobie na ulicy i majta nóżką zalotnie — rozgłosiła na facebooku, iż literat Karpowicz wisi jej grubszą kasę. Ponoć sam zainteresowany na uprzejmą (i kolejną z rzędu) prośbę o zwrot zareagował staropolskim "Spierdalaj."
Rzucony przez Dunin kamyczek nabrał sporego przyśpieszenia i obrósłszy śniegiem, stał się lawiną. Wzburzone bucerą autora Karpowicza środowisko literackie propagowało bojkot niecnika, dopóki ów nie uiści i nie wystosuje publicznych przeprosin. Ignacy Karpowicz odpowiedział publiczną odezwą (opublikowaną w portalu NaTemat). Z jej treści wynika, iż znajomość Dunin-Karpowicz nie była li i jedynie platonicznym związkiem dwóch dusz. Że Dunin wykorzystała powstałą zażyłość intelektualną, by przenieść relację ze swym młodszym o 22 lata protegowanym na płaszczyznę prześcieradła. Z czego on sam, jak stwierdza, zadowolony nie był. Ale że "nie chciał jej urazić", to niczym bierna a omdlewająca dziewica Cecylia z "Niebezpiecznych związków" kontynuował toksyczny romans. Ponoć, gdy oznajmił swej przyjaciółce, iż "poznał kogoś innego", co oznacza koniec relacji na dotychczasowych zasadach, niepocieszona Dunin najpierw go zgwałciła (to jest termin, którego użył sam Karpowicz) a następnie jęła nękać niezliczonymi próbami kontaktu. Upublicznienie kwestii feralnych 13 tysięcy ma być zdaniem Karpowicza zemstą porzuconej kobiety. Autor "ości" wtyka patyk w oko rodzimym feministkom, według niego współodpowiedzialnym za sytuację, w jakiej się znalazł. Zaś na koniec buńczucznie oświadcza: "Pieniądze zostały już przelane na konto."
Jak nas pouczał nieodżałowany Marek Hłasko, donos to specyficzna odmiana literatury. Panują tu ściśle określone zasady. Podstawowa brzmi: trzeba wiedzieć, do kogo skierować nasze pismo. W przypadku, gdy zaszedł gwałt czy też, jak to sformułowal Karpowicz "regularne molestowanie seksualne" właściwym adresatem byłaby najbliższa komenda policji. Nie zaś przepastne otchłanie internetu. Jakkolwiek całym sercem jestem z ofiarami wszelkiego molestowania — jakoś trudno mi uwierzyć, by sprawa, która zaczęła się od wypłynięcia spornych 13 kawałków mogła być rozpatrywana w takim świetle. Pisarz Karpowicz robi tym ofiarom fatalną prasę.
A przy tym zachowuje się jak małolat przyłapany na paleniu wyciągniętych z matczynej torebki papierosów. Taki, co zamiast załagodzić przodkinię — w furii wytrząsa zawartość popielniczki na dywan. Wymierza rodzicielce kopniaka w kostkę, opuszcza w złości pokój i dopiero zza framugi drzwiowej cedzi półgębkiem niechętne: "Ja już więcej nie będę."
Abstrahując od faktu, jak bardzo to wszystko jest komiczne; mam szczerą nadzieję, że nikt z kolegów i koleżanek literatów nie pożyczy już imć Karpowiczowi złamanego grosza. Chłopak zaprawdę nie umie się zachować.
W chwili, gdy piszę te słowa z prześlicznej sypki Karpowicza wykwitają coraz to nowe atrakcje. Kinga Dunin nie daje sobie w kaszę dmuchać. Właśnie wbiła dłużnikowi wyjątkowo długą szpilę w nadąsany zadek. Rozgłosiła mianowicie, iż żyje on "w konkubinacie" z sekretarzem jury Nagrody Nike, do której w tym roku kandyduje. Jak łatwo sobie wyobrazić, kapituła owego szacownego wyróżnienia (100 tysięcy złotych dla zwycięzcy) nie jest specjalnie zachwycona nagłym zawahaniem prestiżu, jakiemu podległa.
Dla nas, zwykłych zjadaczy codziennej portalowej pulpy, którzy do niczego nie kandydują — jest w tej przygodzie zawarty morał. A nawet kilka. Jako osoba tzw. wolnego zawodu, regularnie borykająca się z niedoborami na odcinku finansowym chętnie się nimi z czytelnikami "Kafeterii" podzielę.
Otóż: zadłużanie się też jest sztuką. Zadłużać się trzeba umieć.
Jeżeli zupełnym przypadkiem (ot, szczęśliwym zrządzeniem losu) znaleźliśmy się w relacji łóżkowej natury z osobą nierównie bardziej od nas wpływową, która to osoba mogłaby nam, gdyby chciała, wiele "załatwić" - nie zadłużamy się u tej osoby.
U matki, ciotki, szwagra owszem. Jednym słowem u wszystkich, tylko nie u niej.
Jeśli jednak wszyscy inni kandydaci ze szwagrem włącznie posłali nas do diabła, a zadłużyć się musimy — pożyczamy od tej osoby jak najmniej. Dosłownie tyle, ile absolutnie konieczne i ani grosza więcej. Po czym — ważny punkt! — staramy się pożyczone jak najprędzej i bez szemrania zwrócić.
Jeśli by podły los zdarzył, iż zwrócić, mimo najlepszych chęci nie będziemy w stanie — pamiętajmy, by nie przeginać tzw. pały. Zaś wierzyciela naszego traktować z nieustającą serdecznością oraz usłużnym a czułym szacunkiem. Fochy, tupanie nóżką tudzież bezczelne wykręcanie kota ogonem są żenujące i niewskazane.
Poddawanie w wątpliwość poziomu moralnego naszego dobroczyńcy jest szczytem obciachu. Jak rzecz ujmuje lichwiarz, Żyd Shylock w "Kupcu weneckim": "Nazywacie mnie psem, szlachetny panie. Ma li pies pieniądze, aby wam pożyczyć?"
A poważnie: kariera przez łóżko to zwapniały, pokryty pajęczynami, skrachowany dziewiętnastowieczny koncept. O tym, jak grząskie są ścieżki losu luksusowej kurtyzany, rozpisywali się najświetniejsi prozaicy dziesiątki lat temu.
Może byśmy tak zaczęli iść z duchem czasów i sami płacili za własne latte, hm?
Będzie nas stać na mniej. Dużo mniej. Za to na pewno nic śmiesznego z tego nie wyniknie.
Zdjęcia: AKPA
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze