Janis Joplin, bohaterka współczesnych kobiet
KAROLINA KARBOWNIK • dawno temu„Jeśli wchodząc na rockowy koncert nie wyglądałaś jak Janis Joplin, było więcej niż pewne, że będziesz tak wyglądać, gdy z niego wyjdziesz” – napisała kiedyś dziennikarka, Lilian Roxon. – „To ona nauczyła Amerykę, że piękno nie jest czymś codziennym, że odpływa i przypływa, zaskakuje cię pojawiając się na minutę i znikając w kolejnej”. Janis nie czarowała pięknymi oczami, nie zachwycała figurą. Piła i brała narkotyki. Lubiła seks i władzę. Była bardziej typem kumpla niż przyjaciółki od serca. To właśnie ona wyzwoliła Amerykanki, „bardziej niż setki książek” – dodała Roxon.
„Jeśli wchodząc na rockowy koncert nie wyglądałaś jak Janis Joplin, było więcej niż pewne, że będziesz tak wyglądać, gdy z niego wyjdziesz” – napisała kiedyś dziennikarka, Lilian Roxon. – „To ona nauczyła Amerykę, że piękno nie jest czymś codziennym, że odpływa i przypływa, zaskakuje cię pojawiając się na minutę i znikając w kolejnej”. Janis nie czarowała pięknymi oczami, nie zachwycała figurą. Piła i brała narkotyki. Lubiła seks i władzę. Była bardziej typem kumpla niż przyjaciółki od serca. To właśnie ona wyzwoliła Amerykanki, „bardziej niż setki książek” – dodała Roxon.
Na pierwszy rzut oka, Janis Joplin wcale nie wyglądała na bohaterkę feministek. Może nawet śmiesznie było ją tak nazywać. Nie deklarowała przynależności do żadnej organizacji, nie wygłaszała płomiennych przemówień, nie wspierała żadnej kampanii społecznej. Nie miała też wzorców, do których mogłaby się odnieść – żyła w zupełnie innej bajce, niż ówcześni liderzy. Nie była bizneswoman, nie udzielała się w polityce. Co więcej, jej wygląd zupełnie nie pasował do ogólnie pojętych wzorców – nie była osobą wytworną, ani kobietą seksowną. Jej frywolne zachowanie stało w kontraście do tego, co prezentowały dotychczasowe bohaterki narodu. Dziś nie mamy wątpliwości, że Janis – nawet nie będąc wyznawczynią jakiejś ideologii – potrzęsła światem kobiet całkiem mocno i widocznie, chociaż robiła to niezwykle subtelnie i nie bezpośrednio. Należała do tych bohaterek kultury, które stały się wzorcem do naśladowania, a ich wpływ na dalsze dzieje świata być może jest większy niż Boba Dylana czy Abbiego Hoffmana.
Bez żartów
Dziś dzieciom mieszkającym w Port Arthur mówi się, że aby zobaczyć ducha Janis Joplin, trzeba wejść do ciemnego pokoju, wypowiedzieć trzy razy słowo „marihuana” i obrócić się. Wtedy ukaże się Janis. Piosenkarka żyła w okresie popularności narkotyków, które zaczęła brać wcześnie i z wielkim entuzjazmem. Interesowało ją wszystko: zażywała środki nasenne, po czym sięgała po speed i heroinę. Popijała je alkoholem, a następnie sięgała po kolejną dawkę.
Właściwie nie wiele wskazywało na to, że Janis stanie się popularną osobą. Urodzona w czasie II Wojny Światowej (w 1943 roku), wychowana w małej teksańskiej mieścinie, jako jedna z trójki dzieci drobnej bizneswoman ze średnim wykształceniem i inżyniera, pracownika Texaco Corporation. Jej dzieciństwo było jak najbardziej normalne i szczęśliwe. Janis uwielbiała spędzać czas z ojcem, który był troskliwy i bardzo rozmowny. Nie pozwalał dzieciom oglądać telewizji, właściwie w ogóle nie godził się na to, by telewizor pojawił się w ich domu. Za to zachęcał do czytania i pomagał w nauce pisania. Janis nazywała go „sekretnym intelektualistą”. Wyrosła na szybko uczącą się, bardzo kreatywną dziewczynę, mającą łatwość w przenoszeniu myśli na papier i ogromny talent do malowania. Wszechogarniającą ją radość przerwały bardzo poważne problemy skórne okresu dojrzewania, przez które dziewczyna straciła na atrakcyjności. Była mała, tęga, pryszczata, zabliźniona i zachrypnięta. Bała się, że żaden chłopak nigdy na nią nie spojrzy, więc jedynym sposobem na zaskarbienie sobie sympatii kumpli, było dołączenie do „gangu” nastolatków, z którymi szalała i robiła dużo zamieszania. Uważano, że należy do bohemy. Była trudna w kontakcie z rówieśnikami. Generalnie społeczność Port Arthur nie lubiła Janis. Tak naprawdę to ani za życia, ani po śmierci. Gdy skończyła liceum i mogła się wyrwać ze swojego miasteczka, poczuła ulgę. Najpierw spędziła rok w stanowej szkole Lamar Tech University, po czym wybrała się w podróż do Los Angeles i San Francisco, gdzie zobaczyła rodzącą się kontrkulturę hippisów. Spodobał jej się ich styl życia i całonocne imprezy. Wróciła do Teksasu, by kontynuować naukę na uniwersytecie w Austin. Sprawnie wplatała w swoje studenckie życie doświadczenia przywiezione z zachodniego wybrzeża. Była szczęśliwa. Dołączyła do zrzeszenia studentów, na spotkaniach których śpiewała. Koncerty dawała również w miejscowym barze. Dużo piła, a dookoła siebie miała ludzi takich jak ona. I tak byłoby pewnie jeszcze długo, gdyby nie jakiś uczelniany żartowniś, który postanowił zrobić wybory najbrzydszej osoby na uniwersytecie. Akurat na tym polu Janis nie miała poczucia humoru i zdobyty przez nią tytuł sprawił, że poczuła się nieswojo, a konkurs uznała za okrutny. Natychmiast podjęła decyzję o wyjeździe z Teksasu. Do San Francisco udała się autostopem razem ze swoim przyjacielem. Przez następne kilka miesięcy często wracała w rodzime strony, zarówno do Austin jak i Port Arthur. Jednak w 1965 roku na stałe przeprowadziła się do Kalifornii. „Teksas jest OK jeśli chcesz się osiedlić i żyć w spokoju” – mówiła. – „Ale nie jest to miejsce dla ludzi skandalizujących, takich jak ja. W Teksasie traktowano mnie bardzo źle. Ludzie w Port Arthur uważali mnie za beatnika i od razu stwierdzili, że takich nie lubią, chociaż nigdy wcześniej żadnego nie widzieli, podobnie zresztą jak ja. Od zawsze chciałam być artystką, cokolwiek to znaczyło, podczas gdy inne dziewczyny marzyły o pracy stewardessy. Ja czytałam. Ja malowałam. Ja myślałam”. To, że Janis nie pasowała do Port Arthur potwierdzał wielokrotnie w wywiadach, już po śmierci artystki, jej ojciec – Seth Joplin. Nie mogła znaleźć wspólnego języka z rówieśnikami. Gdy jego córka była nastolatką, zdał sobie sprawę z tego, że może być jedną z młodocianych rewolucjonistek. Musiała być naprawdę ostra, skoro społeczność Port Arthur doceniła Janis dopiero pod koniec XX wieku.
Nonkonformistka
W 1966 roku Janis zaczęła śpiewać w zespole Big Brother and the Holding Company, z którym była odkryciem Monterey Pop Festival w roku kolejnym i nagrała dwa albumy, które pokryły się złotem. Ona sama wzbudziła sensację. Nikt nie wierzył, że z tej niskiej, a przede wszystkim białej, dziewczyny może wydobywać się tak potężny głos i bluesowe zacięcie. Jej sława rosła, chociaż Janis nie była łatwym partnerem do współpracy. Kiedy rozeszła się ze swoją pierwszą grupą, założyła Full Tilt Boogie Band, z którą wydała album „Kozmic Blues”. Tak naprawdę niewielu spoglądało na etykietkę i to, kto stał za artystką. Liczyła się Janis. Jej sława rosła na fundamencie zasianym w Monterey, natomiast sama artystka pędziła po spirali autodestrukcji. Wchodząc na scenę słynnego Woodstock Festival w 1969 roku, Janis była tak naćpana, że nie potrafiła wykonać w całości żadnej z piosenek.
Joplin podczas swojej kariery zyskała coś bezcennego: była akceptowana. Uwielbiano ją w San Francisco, Nowym Jorku i innych centrach kultury rockowej. Była surowa, naturalna i ubierała się tak, że doskonale wpasowywała się w społeczność. Zyskała pewność, a im miała jej więcej, tym bardziej triumfowała. To był jej czas, który doskonale zbiegł się z okresem rozwoju nowego feminizmu w Stanach Zjednoczonych. Na uczelniach zaczęły powstawać organizacje, których celem była walka z nierównością płci. Janis dołączyła do tej rewolty, chociaż nie można mówić, aby była to aktywność podjęta świadomie. Artystka nie zdawała sobie sprawy ze zmian, których była prekursorką. A te zaczynały się wraz z jej wejściem na scenę. Na niej chętnie nosiła dżinsy, uznawane jeszcze do niedawna za ciuch dla biedoty. Te już wprawdzie zagościły w szerszej świadomości, ale wciąż kobiety łączyły je z dopracowanymi fryzurami i makijażem. Natomiast nie potrafiły ich ubrać na większe okazje – podczas tych denim zastępowany był gorsetem i sukienką. Janis nie. Postawiła na naturalność, którą zauważyła na ulicach San Francisco i rozpowszechniła na całą szerokość Stanów Zjednoczonych. Wyzwoliła tysiące, a raczej setki tysięcy, młodych dziewczyn od makijażu i misternie układanych fryzur. Udowodniła, że nie trzeba się chować pod lokami, grzywkami czy długimi sukniami, by ukryć brak urody i figury modelki. Pokazała, że można czuć się pięknie będąc naturalną – ważniejsza jest dusza, nie wygląd.
Janis Joplin uznano za symbol seksualnego wyzwolenia. Nie ubierała się seksownie, nie dbała przesadnie o wygląd, ani wdzięk. Ale na scenie była ponad to wszystko. To, jak czuła się wolna, pokazywała poprzez swoje maniery i sposób poruszania. Jej nieustająca afirmacja seksualnej wolności odbywała się też w tekstach piosenek i komentarzach wygłaszanych ze sceny. Nie owijała w bawełnę, mówiła prosto i na temat. Niektóre z jej utworów wręcz kipiały od seksu. Wystarczy wspomnieć chociażby piosenki „One Night Stand” czy „Blow My Mind”. W tym pierwszym Joplin śpiewa „nie wiesz, że nie jesteś nikim więcej niż tylko facetem na jedną noc. Jutro pójdę w swoją stronę, dziecino, możesz mnie dogonić jeśli chcesz. Skarbie, weź mnie za rękę i zabawmy się tak jeszcze raz.” Nie bała się śpiewać o tym, że uprawia seks i po prostu czerpie z niego radość. Czasem nawet uważała go za rekreację. Wykonując te utwory na scenie jęczała i zachęcająco poruszała biodrami. Wiedziała, że wszystko jest dzikie – ona, seks i rock’n’roll. W jednym z wywiadów powiedziała: „moja muzyka ma sprawić, że będziesz chciał się p***”. Była biseksualna – nie kryła się z tym. Po prostu chciała w życiu zaznać tak dużo rozkoszy, jak tylko mogła. Po wydaniu albumu „Cheap Thrills” recenzent z magazynu „Life”, Al Aronowitz, napisał, że Janis „mogłaby być największą kobietą, która kiedykolwiek pracowała na ulicy”. Mick Jagger mógł kusić ze sceny, wykonywać najmniej przyzwoite ruchy i nikt na to nie zwracał uwagi. Zachowanie Janis wzbudzało zainteresowanie, a czasem jakiś niesmak. Bo przecież byli i tacy, których jej śmiałość gorszyła.
Krytyka była niesiona całkiem potężnymi falami, a napływała zwłaszcza ze środowisk konserwatywnych. Zdarzyło się kiedyś tak, że promotorzy w Houston zakazali emitowania muzyki Janis w radio. Uznali ją za zbyt wulgarną. Za swoje niecenzuralne słownictwo, którego używała podczas jednego z koncertów, artystka nawet została aresztowana pod zarzutem publicznego wypowiadania nieprzyzwoitych słów. Nie robiła sobie nic z krytyki, po prostu kontynuowała swoje show, mówiła co chciała i uprawiała wolną miłość z partnerami, których sama sobie wybierała. Dlaczego kobieta nie miałaby mieć tych samych praw, co mężczyźni? Dlaczego pewne zachowania przystają jednej płci, podczas gdy druga ma ich unikać? W utworze „Piece of My Heart” Janis śpiewa o mężczyźnie, który bierze od niej kawałek serca za każdym razem, kiedy ona mu taki daje. „Pokażę ci, że kobieta może być twarda” – ostrzega swojego kochanka. Jest silna. Wprost przyznaje się do tego, że chce podarować ukochanemu kawałek swojego serca, ale to nie ma być czynność pasywna. Janis wręcz żąda, by wybranek wykonywał jej polecenia. Pokazuje siłę kobiety i udowadnia, że płeć piękna może wieść prym w miłości, być jej siłą napędową.
Kumpel w ciele kobiety
Wprawdzie w latach 60. zaczęto coraz powszechniej mówić o równouprawnieniu, ale w praktyce niewiele się działo. Kobieta wciąż była niżej w hierarchii niż mężczyzna. Janis absolutnie nie przyjmowała takiego stanu rzeczy i buntowała się przeciwko tradycyjnemu podziałowi ról, biorąc na siebie wiele z tego, co przypisywano mężczyznom. Już od czasów, w których zaczęła śpiewać w lokalnych knajpach w Houston, po koncerty dla tysięcy fanów, w swoim zespole była po prostu jednym z kolesi. Pracowała przede wszystkim z mężczyznami. Potrafiła być silna i władcza. Czasem też była bardzo trudna we współpracy. Zachowywała się zuchwale, wyraziście, a nieraz wręcz agresywnie. To nie była gra. Taka była natura Janis: dzika, nieskrępowana, odległa od oczekiwań społecznych wobec kobiet. Nie imitowała mężczyzn. Po prostu taka była. Oczywiście obok tych cech były też i te, układnie zarezerwowane dla kobiet: delikatność, wrażliwość. Potrafiła idealnie połączyć twardość z kobiecością. Po prostu stworzyła własny format kobiety silnej, ale silnej inaczej niż mężczyzna.
Janis nie bała się też sięgać po utwory, które napisano z myślą o mężczyznach. Kiedy jej folkowe koleżanki korzystały z męskiego repertuaru zmieniając fragmenty tekstów piosenek tak, by pasowały do kobiety, Janis po prostu brała na ruszt typowo „męskie” kawałki (jak np. „Me And Bobby McGee) i brawurowo je wykonywała.
Życie na teraz
Muzyka Janis Joplin miała sprawiać radość. Patrząc na życie artystki, można odnieść wrażenie, że nie planowała żyć zbyt długo. Nie oszczędzała ani siebie, ani swojego głosu. Nie zastanawiała się, czy nadejdzie jutro. Liczyło się tu i teraz. Radość brała garściami: czy był to seks czy upojenie alkoholowe i narkotyki. Swój hedonizm także potrafiła wyrazić w utworach. Wystarczy przytoczyć tu „Get It While You Can”. Już sam tytuł zapowiada, że mamy do czynienia z czerpaniem radości bliskim młodym ludziom, totalnie niecierpliwym, pragnącym świata. Kobieta tamtych czasów miała odkładać przyjemność na później. Lista jej zadań do wykonania była długa, a radości i zabawie było daleko do priorytetów. Raczej rezerwowano je dla dzieci. Joplin z tym się nie zgadzała. Dla niej liczyła się ona sama. Nie spieszyła się z małżeństwem (feministki wychodziły za mąż znacznie później, niż ich konserwatywne koleżanki), zajęta była własnym życiem i swoim nazwiskiem (działaczki na rzecz równouprawnienia płci radziły, by kobiety najpierw zajęły się własną karierą, a potem zakładały rodziny). Gdzieś tam, w głębi duszy, marzyła o prawdziwym, płomiennym uczuciu. „Kiedy śpiewam czuję się, czuję się jakbym pierwszy raz kochała. To coś więcej niż seks” – powiedziała.
Zasługi Janis dla kwestii związanych z feminizmem oraz statusem kobiet rosną z każdą kolejną erą. Im więcej mija czasu od przedwczesnej śmierci artystki, tym bardziej widoczny jest jej wpływ na kształt świata. Janis została bohaterką dzięki temu, że odważyła się żyć jak chciała. Kolejnym pokoleniom pokazała, że można myśleć o sobie w inny sposób.
Janis Joplin zmarła 4 października 1970 roku w Los Angeles, w wyniku przedawkowania narkotyków. Podobno na jakiś czas przed śmiercią przestała już brać. Miała rozpocząć nowe, czystsze życie. Trwały właśnie prace nad jej albumem „Pearl”. Kiedy rano nie pojawiła się w studio nagrań, producentem Paulem Rothchildem targnęły dziwne przeczucia. Pod hotelem Landmark Motor zaparkowany był samochód Janis, Porsche 356C w psychodelicznych kolorach. Artystkę znaleziono martwą w pokoju numer 105. Leżała na podłodze, obok łóżka. Jej ciało skremowano, a prochy rozsypano w Kalifornii, nad Pacyfikiem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze