Jestem gruba!
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuNaukowcy i lekarze apelują: stajemy się społeczeństwem ludzi otyłych. Problem nadwagi dotyczy coraz większej ilości rodaków. Mówi się o nich eufemistycznie „puszyści”. Co czują? Jak reagują na nich inni? Czy myślą o sobie tak jak bohaterka reportażu? Jestem gruba i brzydka. Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie kocha. Wszyscy się ze mnie śmieją. Jestem samotna do szpiku kości. Jestem nikim. Nikim. Jestem świnią.
Naukowcy i lekarze apelują: stajemy się społeczeństwem ludzi otyłych. Problem nadwagi dotyczy coraz większej ilości rodaków. Mówi się o nich eufemistycznie „puszyści”. Co czują? Jak reagują na nich inni? Czy myślą o sobie tak jak bohaterka reportażu? Jestem gruba i brzydka. Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie kocha. Wszyscy się ze mnie śmieją. Jestem samotna do szpiku kości. Jestem nikim. Nikim. Jestem świnią.
Marlena (22 lata, studentka):
— Na imię mam Marlena. Śmieszne, prawda? Zawsze zastanawiałam się, czy moim rodzicom, kiedy wybierali dla mnie imię, przyszło do głowy, że ich córka zmieni się w takiego kaszalota? Imię gwiazdy filmowej dla potwora, co za przewrotność losu… Czasem myślę sobie, jak powinnam mieć na imię, żeby nie było takiego dysonansu? Eugenia? Hermenegilda? A może po prostu Gruba? Przecież wszyscy tak na mnie mówią. Gruba. Gruba. Czasem – świnia. Gdzie się nie ruszę, wszędzie to samo. Gruba świnia.
Zaczęłam tyć w podstawówce. Na potęgę. Nastały tak zwane dobre czasy i można już było kupować słodycze bez kartek. Dowolną ilość. Mama mówi, że od zawsze, od urodzenia byłam „pulpecikiem” i że zawsze lubiłam jeść. A skoro lubiłam, to mnie karmili. Tak miło było patrzeć, jak ze smakiem pochłaniam coraz większe ilości jedzenia, mówią. Mam wielki żal do rodziców, że tak mnie załatwili. Sami są grubi, ale oni nie widzą w tym nic złego. Nie pojmuję tego, jak to w ogóle możliwe? Z trudem wchodzą po schodach, mama ma cukrzycę, ojciec astmę… ale nic z tym nie robią. Uważają też, że ja przesadzam, nie akceptując siebie. Że to jakieś fanaberie. Żeby wiedzieli, jak wielką cenę płacę za swój wygląd! Ale nie wiedzą, nikt nie wie.
Co robię? Wbijam sobie igły w uda. Tnę się. Płytko. Niegroźnie. To mi przynosi wielką ulgę. Od tego się przynajmniej nie tyje. Kiedy się nie mogę ciąć, jem. A wtedy jest mi źle, strasznie. Nienawidzę siebie za to, że znów przegrałam. Bo przecież każdego ranka obiecuję sobie, że to dziś, dziś właśnie zacznę nowe życie, zrzucę trzydzieści kilo i będę kimś zupełnie innym, dostanę szansę od losu. I każdego dnia przegrywam. Mój apetyt zwycięża. Nie umiem nad tym zapanować. Jest silniejszy ode mnie. Kiedy chce mi się jeść, nie mogę się na niczym skupić. Myślę tylko o jedzeniu. Tylko o tym, żeby zapchać czymś tę czarną dziurę, która mnie ssie od środka. Tylko to się liczy.
Nigdy nie miałam przyjaciół. Ludzie rozmawiali ze mną tylko wtedy, kiedy czegoś ode mnie potrzebowali. W szkole, na studiach – kiedy chcieli ode mnie przepisać lekcje. Bo zawsze się świetnie uczyłam. Grubi są zawsze świetnymi uczniami, zauważyła pani? Nie mają innych rozrywek, tylko książki. Grubych nikt nie zaprasza na szkolne imprezy. Z grubych śmieją się nawet nauczyciele. Pamiętam moją wuefistkę. Zrywała boki, kiedy biegaliśmy czy graliśmy w piłkę. Ty, gruba, szybciej, szybciej! - darła się na całe boisko, a ja myślałam, że umrę ze wstydu. A higienistka w szkole? To samo: podczas ważenia skrytykowała mnie przy wszystkich. Coś ty ze sobą zrobiła, dziewczyno? Musisz schudnąć i to z dwadzieścia pięć kilo, powiedziała z pogardą, nawet na mnie nie patrząc. Chichot moich kolegów i koleżanek, którzy to słyszeli, do dziś brzmi mi w uszach. Czasem mam taki sen: stoję nago przed wszystkimi, a higienistka pyta, śmiejąc się: Coś ty ze sobą zrobiła? Dotyka moich fałd wskaźnikiem i pokazuje wszystkim mój cellulitis.
W sklepach z ubraniami jest podobnie. Nigdzie nie ma rozmiarów dla mnie. Kiedy pytam sprzedawczynie o rozmiar 52, z pełnym wyższości uśmiechem mówią: Nie mamy takich wielkich rozmiarów. Jedna poradziła mi nawet, żebym ubierała się w specjalnym sklepie dla takich jak ja. W specjalnym sklepie. Dla takich, jak ja. Czyli jakich?
Jeśli już gdzieś pojawia się mój rozmiar, ubrania są ukryte gdzieś na końcu, pod spodem, jakby ubrania w dużych rozmiarach były zakazane, jakby pochodziły z kontrabandy, były czymś, co należy ukrywać wstydliwie, żeby nikt nie widział. Kiedy zdobywam się na odwagę i pytam o coś w moim gigantycznym rozmiarze, czuję się jak przestępca. Jak nikt. Jak gruba świnia.
Mówiłam już o tym, że grubi są zawsze świetnymi uczniami. Są świetni we wszystkim, co nie wymaga aktywności fizycznej, jakby chcieli udowodnić całemu światu, że jednak są ludźmi i zasługują na szacunek. Że, choć są grubi, zasługują na odrobinę uwagi, godności. Są świetnymi uczniami, lojalnymi do ostatniej kropli krwi przyjaciółmi, potrafią nadstawić głowę za wszystkich… Gruby i gruba zrobią wszystko, żeby zdobyć choć odrobinę akceptacji i uznania. A potem płacą za to wszystko straszliwą cenę, bo za grubymi nikt się nigdy nie wstawi, grubej nikt nie obroni. Może ludzie myślą, że grubi mają tak grubą skórę, że nie czują bólu, przykrości, że w ogóle nic nie czują?
Mówi się, że grubi są pogodni i weseli. Nie wiem, jak inni z tym samym co ja problemem, ale ja nie jestem wesoła. Jestem smutna do szpiku kości i wściekła. Wściekła za to, że inni nie widzą we mnie człowieka, ale górę tłuszczu. Że myślą sobie, że można się ze mnie śmiać i mówić, że jestem świnią. Co z tego, że czasem śmieję się razem z nimi, udając, że i mnie rozśmieszają ich żarty na mój temat? Nie wiedzą, że każdy taki żart to kolejne ukłucie w udo, płacz długo w nocy, ból do szpiku kości i coraz większa nienawiść do siebie samej?
Świat mi nie pomaga. Wszędzie tylko chude modelki. Moda na odchudzanie i reklamy środków na schudnięcie. Odchudzają się wszystkie moje koleżanki, nawet te, które noszą rozmiar 34. Telewizja ciągle pokazuje laski, które mówią, że schudły dzięki jakiemuś preparatowi i że to łatwe. To nie jest łatwe! To jest właściwie niemożliwe… tak sobie myślę, kiedy kupuję kolejną porcję słodyczy. Tym też czuję się upokorzona. Każdy sklepikarz, który sprzedaje mi czekoladę, patrzy na mnie z pogardą albo politowaniem. Być może tak mi się tylko wydaje. Być może już mam obsesję, tak sobie czasem myślę… I co z tego, że tak sobie myślę? Kogo to w ogóle obchodzi?
Nie mam innego życia, niż to. Nie mam przyjaciół, nigdy się nawet nie całowałam z żadnym chłopakiem, choć mam 22 lata. Kto by się chciał całować ze świnią? A jeśli chodzi o coś więcej, to nawet o tym nie myślę. Na samą myśl, że miałabym się przed kimś rozebrać, robi mi się słabo. Zaraz przypomina mi się mój powtarzający się od lat koszmar, ten z higienistką.
Jestem najlepszą studentką na roku i prawie całe swoje stypendium wydaję na jedzenie. Wiem, sama sobie jestem winna. Ale nie umiem, nie potrafię wyjść z tego bagna. Mówi się, że osoby otyłe umierają szybciej niż szczupłe. Mam nadzieję, że szybko umrę i skończy się ta moja udręka. Serio. Łatwo powiedzieć: przestań tak mówić, ale czy jest ktoś, kto chciałby się ze mną zamienić na życie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze