Sposób na rzucenie palenia
JAREK URBANIUK • dawno temuPrawdopodobnie idą ciężkie czasy. Właśnie ogłoszono, że radosna twórczość rządu i wynikający z niej dług publiczny będą kosztowały statystycznego obywatela koło trzech tysięcy złotych rocznie, a sami palacze w związku z podwyżką akcyzy także przyłożą się do zbożnego dzieła poprawy humoru ministra finansów. Czas rzucić palenie.
Niech się udławią we własnym sosie.
Wiem o rzucaniu palenia sporo. Rzucałem ja, rzucali moi przyjaciele i rodzina. Samo zaprzestanie karmienia tego potwornego nałogu jest jak wiadomo bardzo proste – chyba każdy palacz robił to co najmniej kilkadziesiąt razy w życiu. Oczywiście są i twardziele, którzy twierdzą „nie i już”, po czym pozostają w stanie niepalącym do końca życia, ale bądźmy szczerzy – ilu z nas tak potrafi? Czasem na decyzję o rzuceniu palenia mają wpływ wydarzenia publiczne – słyszałem na przykład o pani, która przestała palić po tym, jak Karol Wojtyła został wybrany papieżem, oraz o panu, który rzucił fajki po zarejestrowaniu Solidarności po strajkach w Stoczni Gdańskiej. Swoją drogą ciekawe czy wrócił do fajeczek po ogłoszeniu stanu wojennego? Bardzo prawdopodobne, że tak – w końcu sytuacja była nerwowa.
Tak czy inaczej – rzucenie palenia to poważna decyzja. Młode kobiety mają o tyle łatwiej, że czasem zachodzą w ciążę, co w naturalny sposób pozbawia ich tej przyjemności. Oczywiście nie wszystkie i nie od zawsze. Ci z państwa, którzy oglądają doskonały serial „Mad Men” (polecam!), którego akcja rozgrywa się w latach sześćdziesiątych, zapewne zwrócili uwagę na będące w ciąży bohaterki odpalające papierosa od papierosa, a niejednokrotnie również sączące drinki. Cóż takie to były czasy – nie znano jeszcze realnych skutków palenia.
Dziś w epoce, w której zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielkie spustoszenie mogą poczynić papierosy w naszym organizmie (i kieszeni), rzucanie palenia stało się poniekąd sportem narodowym. Zawsze ktoś w naszym otoczeniu będzie rzucać, więc konieczne towarzystwo mamy zapewnione. Inna sprawa, że rzucanie w parach lub grupach ma swe dobre i złe strony. Jeśli chcemy rzucić palenie, a osoba lub osoby z którymi mieszkamy, są nałogowcami kurzącymi tyle co my, to raczej nie wróżyłbym nam specjalnego sukcesu. Dostępność fajek na wyciągnięcie ręki będzie miała straszny wpływ na naszą motywację, nie uda nam się również zwalczyć fizycznego uzależnienia, więc będziemy się męczyć i męczyć, a nałóg będzie się czaił w każdym kącie, naszego przepojonego dymem mieszkania.
Założenie, że będziemy palić tylko wysępione (a nie kupować swojej własnej paczki), ma rzeczywiście swe plusy ekonomiczne, ale nie możemy powiedzieć, że udało nam się zwalczyć nałóg. Wchodzimy w krąg stałego udawania i sępienia. Ja sam potrafiłem dochodzić w wyciąganiu papierosów od znajomych do niespełna paczki dziennie. Potem stwierdziłem, że nie warto okłamywać samego siebie i zacząłem znowu kupować, żeby do problemów z nałogiem nie dodawać niechęci znajomych, dla których spotkanie ze mną było równoznaczne z koniecznością kupowania kolejnej paki.
Oczywiście na „ssaniu”, który odczuwa każdy nałogowiec jeśli pozbawić go ukochanej nikotyny, zbudowano całkiem spory biznes: akupunktura, akupresura, plastry nikotynowe, gumy do żucia, hipnoza i co tam jeszcze… Część z tych metod polega po prostu na dostarczaniu nikotyny w inny sposób i szczerze powiedziawszy jest raczej mało skuteczna w przypadku prawdziwych nałogowców, do których na przykład ja się zaliczam. Pamiętam jak po raz pierwszy (i ostatni zresztą), próbowałem rzucać palenie z pomocą rzeczonych gum. Owszem były odrażające w smaku i paliły w język tak, że odechciewało się wszystkiego. Niestety w przypadku moim i paru moich znajomych mających podobne doświadczenia – to „wszytko” którego się człowiekowi odechciewało nie obejmowało papierosów. Tych akurat chciało się jak najbardziej. Siedząc z palącymi kolegami, przez jeden wieczór „wyżułem” prawie całą paczkę tego typu gum, a ukoronowaniem przyjemnego spotkania było wypalenie dwóch fajek. I to by było na tyle, jeśli chodzi o gumy nikotynowe.
Ciekawym rozwiązaniem wydają się wszelkie „paramagiczne” metody takie jak wspomniana już akupunktura czy biorezonans, niestety ich działanie opiera się chyba głównie na efekcie placebo czyli podświadomym przekonaniu, że metody te realnie działają. Szczególną popularnością cieszy się właśnie wspomniany biorezonans. Jeden z moich kolegów bardzo chwalił sobie tę metodę twierdząc, że dzięki odbytej „sesji” całkowicie stracił ochotę na papierosy. Opowiadał mi o tym w knajpie. Patrzyłem z zazdrością jak spokojnie odsuwa od siebie podtykane mu pod nos paczki i z wyższością patrzy na zanurzonych w nałogu i co rusz wybiegających „na fajka” kolegów. W końcu wyskoczył z nami „na jednego”. Dziś pali już tak jak przedtem. Bo prawdziwy problem z paleniem tkwi nie tyle w uzależnieniu od nikotyny, co w samej przyjemności palenia, w sytuacji kiedy siedzimy ze znajomymi przy stoliku i zapalamy sobie „do piwa” lub siadamy przed telewizorem lub komputerem z kawą i papierosem. I dopóki nie odzwyczaimy się od tego cudownego gestu i przyjemności związanej z samym zaciąganiem się, to raczej nie uda nam się rzucić palenia. Wiem coś o tym, bo właśnie skończyłem kawę i jedyne czego mi potrzeba do szczęścia to właśnie papieros. Ale nie złamię się. Przynajmniej do wieczora. Ech…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze