Zakupofobia
MAJA KRUM • dawno temuJedno można powiedzieć na pewno: wśród kilku nałogów, których Ola się nabawiła, na pewno nie dopadł jej ten związany z zakupami. Ola nienawidzi tej czynności z całego serca, co nie jest pewnie wielce oryginalne, ale jej dłonie pocą się na samą myśl o przemierzaniu sklepowych przestrzeni. Oczywiście, przechadzki do zwykłego warzywniaka to nie jakiś problem, bo prawdziwe cierpienia zaczynają się w chwili, kiedy trzeba odbębnić akcję Wielkie Zakupy.
Skąd jej się to wzięło, że nijak nie wpisuje się w lansowany wzorzec dziewczyny, której do szczęścia potrzeba karty kredytowej i nieograniczonej sklepowej przestrzeni?
Może z zamierzchłych czasów, kiedy mama stawiała ją w kolejce po kawę (czekoladę, pomarańcze itd.) i Ola musiała stać i czekać, aż litościwie zmieni ją siostra? A może stąd, że jest taką trochę shopperską pierdołą – nie ma nosa do żadnych, ale to żadnych okazji, więc opowieści o „niesamowitych promocjach” tylko ją dołują, a jak już trafi na stos przecenionych sweterków wyrzuconych na środku znanego sieciowego sklepu, to jakoś jej się odechciewa, bo miliony innych dziewczyn biegną już z takimi samymi do kasy? Może wreszcie wdała się w ojca, który wyciągnięty przez matkę na zakupy robi tak znudzoną minę, że wszyscy wokół zaczynają ziewać, podświadomie szukając kawałka podłoża na szybką drzemkę. „To naprawdę cholernie mało kobiece” – dziwi się chłopak Olki, bo on sam, owszem, lubi powęszyć po sklepach, a i dla niej czasem wypatrzy coś na grzbiet.
Z hipermarketami i całą ich uświęconą otoczką: zderzającymi się wózkami, rozwścieczonymi kolejkami do kas, bułkami kruszonymi przez tłumy dzieci i głośno pokrzykującymi wesołymi rodzinami, Ola rozprawiła się świetnie, bo teraz robi zakupy spożywcze obleczona w piżamę – intenet kolejny raz okazał się zbawienny. Ola zamawia te wszystkie kaszki, jajka, makarony, soki, majonezy i inne nudy, a miły pan przywozi wszystko w kartonie i kasuje za usługę jak za przejazd taksówką.
Jednak nie samym sokiem i majonezem żyje człowiek i oto nadchodzi dzień Wielkich Zakupów (skoro unikało się małych…), a wypada on najczęściej w wigilię jakiejś uroczystości, na której trzeba absolutnie, nieodwołalnie i obowiązkowo szałowo wyglądać. Oznacza to kupowanie ciuchów w większych ilościach, bo w szafie pusto. Jest to dzień znienawidzony, ponieważ Ola już od rana, tak zaliczkowo i na wszelki wypadek, czuje ból głowy i nóg.
Rany, jak ona zazdrości tym wszystkim przyjaciółkom, koleżankom, mamom i córkom, kiedy rozchichotane i zrelaksowane wpadają do sklepu, wszystko fachowo przeglądają, czekają cierpliwie w tasiemcowej kolejce do przymierzalni, a potem bach, płacą i tanecznym krokiem z kolejną kolorową torbą idą łowić dalej.A ta moja biedna Ola to nawet na dzień Wielkich Zakupów urlop bierze, żeby mieć czas od samego rana. Oczywiście, wszystko na ostatnią chwilę, zatem idzie nieboga z przekonaniem, że choćby nie wiem co, kreację i buty musi koniecznie kupić dziś. Na koleżanki nie liczy, bo nie mają do niej w sklepach cierpliwości – zakupofobia pewnie im się udzieliła. Na wielkie bieganie Ola nie ma już czasu, więc wybiera centrum handlowe, choć jest przekonana, że do rozpylanego tam aromatu dodają czegoś wywołującego u niej duszności pomieszane z agresją.
W każdym sklepie jest podobnie: głośna muzyka, która ma zapewne spowodować bardziej dynamiczne wydawanie kasy, Olce działa na nerwy. Zresztą jej w tym miejscu pomogłaby jedynie głęboka relaksacja z plumkaniem delfinów w tle. Ola łapie kilka rzeczy, biegnie do przymierzalni, przymierza jedną z nich (już ją szlag trafił, bo sprzedawczyni trzy razy zawołała: „I jak tam?”), do kasy bierze inną, byle coś złapać, płaci, pędzi dalej. Pod koniec dnia mocno już spłukana siada, pije kawę i z przerażeniem stwierdza, że tak naprawdę nic jej się nie podoba. Dlatego bierze taksówkę (o, akurat taksówkoholiczką jest) i jedzie do koleżanki wręczyć jej torbę z zakupami, bo „sama ma dość, nie ma co na siebie włożyć, a koleżance może te ciuchy się spodobają”.
Bilans dnia wygląda kiepsko – Olka wydała wszystko, co miała, do szafy znów nie ma czego powiesić, a wielka impreza już jutro. Historia kończy się jednak klasycznie, jak zawsze – Ola spojona winem pożycza ciuchy z szafy koleżanki i proszę – wygląda całkiem nieźle. Pewnie dlatego, że jakieś pół roku temu te ciuchy trafiły tam po kolejnych feralnych zakupach Olki. Ta fobia jednak pierońsko dużo kosztuje…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze