Z komórką na co dzień
MONIKA KRÓL • dawno temuNie mam nic przeciwko telefonom przenośnym, ponieważ ułatwiają i usprawniają życie. Dobrze jednak, gdy używa się go z umiarem. Przyznam, że, kiedy wychodzę z domu bez swojego srebrnego aparatu, czuję się jak bez ręki. Ale zdarzają się też dni, kiedy z przyjemnością go wyłączam. Z prawdziwą radością odnajduję też miejsca, w których nie ma zasięgu. Po prostu cieszy mnie fakt, że istnieją takie obszary, gdzie mimo wysiłków i starań dzwoniących jestem nieosiągalna.
Pierwszy telefon komórkowy zakupiłam bardzo dawno temu. Były to czasy, kiedy inni spoglądali na świeżo upieczonych posiadaczy takiego urządzenia z pogardą. Zdarzało się, że współpasażerowie żywo protestowali, kiedy ktoś rozmawiał przez telefon podczas podróży autobusem. Dziś się to już nie zdarza. Co ciekawe, starsze Panie, które parę lat temu potrafiły zwrócić Ci uwagę, że rozmawiasz zbyt głośno, same wyciągają z malutkich torebeczek aparaty telefoniczne i dopytują wnuczka, czy odrobił lekcje. Przyznam, że za każdym razem, gdy mam okazję przyglądać się takiej sytuacji trochę mnie to zaskakuje. Zaskakuje w pozytywny sposób oczywiście, ponieważ dowodzi, że uczymy się przez całe życie i że nie należy nigdy mówić „nigdy”.
Jak sobie przypominam te spojrzenia pełne dezaprobaty, gdy musiałam odebrać rozmowę będąc w autobusie, to chce mi się śmiać. Kiedyś mi się zdarzyło, że dzwoniący telefon wypadł mi na podłogę. Autobus ostro zakręcił, a ja straciłam równowagę. Nurkowałam niezdarnie między nogami i nogawkami w poszukiwaniu dzwoniącej bestii i gdzieś z tłumu dobiegł mnie komentarz „Zamiast trzymać się poręczy, to gada przez telefon i przeszkadza”. Nie wiem, w czym miałabym przeszkadzać, ponieważ moja rozmowa z niewidzialnym rozmówcą nie była głośniejsza niż dyskusja dwóch pań, które stały nieopodal. Chyba że za przeszkadzanie można uznać moje poszukiwania zguby. Gdyby to był długopis szukałabym pewnie w ten sam sposób, a za posiadanie długopisu nikogo nie obdarza się krytycznym spojrzeniem.
W każdym razie upłynęło parę lat i wszystko się zmieniło. Może nie wszystko, ale wiele. Oczywiście nadal są tacy, którzy nie używają telefonów komórkowych i ignorują ich istnienie. Wcale nie uważam, żeby wszyscy musieli być posiadaczami takiego wynalazku i dobrze, jeżeli w przyrodzie zachowana jest równowaga. Całe to urządzenie, jak wiemy, ma tyle samo zalet, co i wad. Jedną z wad jest to, że możesz zostać złapany (lub wręcz przyłapany) zawsze i wszędzie.
Byłam ostatnio świadkiem ciekawego zdarzenia telekomunikacyjnego. Mój kolega wziął swój ukochany telefon i zainstalował się w toalecie. Na nieszczęście w biurze jest tylko jedno tego typu miejsce odosobnienia. Jak się można domyśleć zbyt długie przebywanie w nim sprawia, że pozostali, którzy też chcieliby się odosobnić stoją pod drzwiami i przebierają nóżkami. Są oczywiście stare sprawdzone metody jak walenie w drzwi i wrzeszczenie. Czasem jednak wykorzystanie tej metody nie odnosi pożądanego skutku. W tej sytuacji, jak pokazuje życie można użyć wspomnianego cudu techniki.
Jeden z oczekujących na swoją kolejkę wpadł więc na genialny pomysł. Wysłał wiadomość tekstową do kolegi, który korzystał z odosobnienia. Nie zwracał zupełnie uwagi na głosowe komunikaty wzmocnione waleniem w drzwi. Jak można się domyśleć w wiadomości zawarte było dobitne ponaglenie. O dziwo, wiadomość tekstowa spowodowała, że po chwili kolega wyłonił się z przybytku, w kórym przesiadywał. Wyraźnie nie wydawał się zadowolony z zastosowanej przez współpracownika taktyki. Ta sytuacja pokazuje, że czasem słowo pisane jest skutecniejsze od mówionego. Oczywiście ważna jest tutaj treść przekazu. Domyślałam się, że w tym przypadku wiadomość zawierała coś, czego nie dało się z powodów ogólnospołecznych wygłosić na forum publicznym.
Gnębiła mnie ciekawość. Nie mogłam zrozumieć, w jakim celu zabiera się telefon do toalety. Wiem, że zaspokojenie ciekawości nie zawsze wychodzi nam na dobre. Bardzo jednak ciągnęło mnie, by zastosować w praktyce powiedzenie: „Kto pyta nie błądzi”. Ja nie chciałam błądzić, więc zaczęłam dociekać.
Odpowiedź zwaliła mnie z nóg. Pożałowałam, że zapytałam. Doszłam do wniosku, że czasem lepiej jednak nie zadawać pytań. Ku swemu zdziwieniu dowiedziałam się, że przebywanie w toalecie to dla niektórych chwila wytchnienia. Mogą się wtedy zrelaksować i zastanowić. Jest to też świetny moment na obmyślanie romantycznych wiadomości skierowanych do ukochanej osoby. Przyznam, że to wyznanie wywołało we mnie długotrwałą konsternację. Z jednej strony cieszę się, że kobieta mojego kolegi dzięki takim wiadomościom czuje się kochana i ważna. Z drugiej jednak strony nawet nie próbuję sobie wyobrażać, jak wymyślanie treści wygląda w praktyce. Myślę, że to wyobrażenie nie jest mi zupełnie do szczęścia potrzebne.
Całe to zdarzenie nasunęło mi jednak parę spostrzeżeń. Zawsze się od tamtej chwili zastanawiam, gdzie powstała wiadomość, której ja jestem adresatem. Nie żebym podejrzewała, iż wszystkie ciepłe i romantyczne wiadomości powstają w toaletach. Tak się po prostu zastanawiam… Zaczęłam wnikliwie obserwować wszystkich użytkowników telefonów przenośnych. Istnieją pewne różnice w sposobie traktowania tego urządzenia. Różnice te uzależnione są na przykład od przedziału wiekowego. Poza tym są tacy, którzy traktują telefon tylko jako narzędzie pracy. Niektórzy zaprzyjaźniają się z urządzeniem, inni nie używają go wcale. Ci ostatni swój aparat traktują jak powietrze i trzeba się mocno starać, żeby do takiego osobnika się dodzwonić.
Mam nadzieję, że obszary pozbawione zasięgu i władzy telefonu komórkowego nigdy nie znikną.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze