Życie w podróży
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuJeżdżę nieustannie, liczba podróży zastraszająco rośnie i istnieje niebezpieczeństwo, że zapomnę, jak wygląda mój dom. Za sprawą polskich dróg i torów wyprawa czasem waha się pomiędzy ośmioma a dziesięcioma godzinami. Tyle zajmuje lot do Nowego Jorku, że o Londynie czy Madrycie nie wspomnę. Takie jeżdżenie bywa irytujące, ale nie zamierzam się skarżyć. Przeciwnie. Bycie w ruchu przydaje atrakcyjności mojemu dziwnemu życiu.
Czasem śni mi się, że jestem przedstawicielem handlowym, ewentualnie sprzedawcą ubezpieczeń. Sen ten nachodzi mnie w pokoju hotelowym lub w pociągu.
Pracę mam – pozornie — najbardziej stacjonarną z możliwych. Potrzebuję tylko komputera z dostępem do sieci, książek oraz głowy na tyle sprawnej, bym zdołał składać słowa w zdania. Tak naprawdę Internet nie jest potrzebny, na dobrą sprawę mógłbym pisać na skrawku papieru pracowicie zastruganym ołówkiem. Teoretycznie, nie istnieje żaden powód, aby wypędzić mnie z domu. Jedzenie mogę zamawiać na telefon, ludzie życzliwi doniosą proszek do prania i parę skarpetek. A jednak, jeżdżę nieustannie, liczba podróży zastraszająco rośnie i istnieje niebezpieczeństwo, że zapomnę, jak wygląda mój dom. Tylko w zeszłym tygodniu byłem w Krakowie, Wrocławiu i małym miasteczku, gdzie żyje mój syn, od jutra znów zaczyna się galopowanie. Tym razem Śląsk, Miasto Świętej Wieży, sam nie wiem co jeszcze.
Powiecie, że takie poruszanie się po Polsce nie jest żadnym podróżowaniem. Podróżuje się daleko. Może to i prawda, ale jeśli uwzględnimy czas podróży, nie odległość, którą przebywamy, wyjdzie, że mam rację. Za sprawą polskich dróg i torów wyprawa do miasteczka, w którym mieszka mój syn, waha się pomiędzy ośmioma a dziesięcioma godzinami. Tyle zajmuje lot do Nowego Jorku, że o Londynie czy Madrycie nie wspomnę. Takie jeżdżenie bywa irytujące, ale nie zamierzam się skarżyć. Przeciwnie. Bycie w ruchu przydaje atrakcyjności mojemu dziwnemu życiu, a obawiam się tylko zmian kulturowych za nim podążających. Wyobraźmy sobie, że pisarze, w ogóle twórcy, zaczynają jeździć na potęgę. Jest to całkiem prawdopodobne i nawet się dzieje – znam pewnego twórcę, który obskoczył ze spotkaniami autorskimi w dwa lata prawie sto bibliotek. Równocześnie, sprzedawcy ubezpieczeń i przedstawiciele handlowi zaczną coraz dłużej zostawać w domach, aż zalegną w nich zupełnie, znajdując sposób na stacjonarne uprawianie swojej działalności. Wreszcie, dojdzie do kompletnej zamiany ról. Ja, zupełnie bezwiednie napiszę ofertę sieci komórkowej, przedstawicielowi handlowemu wyskoczy spod palców felieton do Kafeterii.
Życie w podróży oferuje wiele niebezpieczeństw, ale i zalet. Największym zagrożeniem jest jedzenie. Podróż wręcz skłania do konsumowania śmieciowego żarcia, wbrew własnej nazwie, najpyszniejszemu na świecie. Pasjami wsuwam hamburasy, pizze i tanie makarony, zapycham się kebabami, popijając colą, bynajmniej nie dietetyczną, wskutek czego powracam do domu gruby w sposób niesłychanie seksowny, lecz za to niezbyt seksownie pachnący otworem paszczowym. Niewiele myślę o własnym zdrowiu, ale czasem zapala się czerwona lampka. Znałem człowieka, którego takie jedzenie uśmierciło. Był oświetleniowcem w teatrze, jeździł z przedstawieniami i żywił się wyłącznie w budkach.
Inne zagrożenia mają charakter jednostkowy. Mogę zostać pobity lub zasnąć w żywopłocie, raz zamieszkałem w hoteliku, który od dnia następnego stawał się domem poprawczym, wskutek czego mogłem porozmawiać o fascynujących sprawach z młodocianymi lokatorami, spałem na ławce pod dworcem, a raz nawet przepędzono mnie tylko dlatego, że jestem Polakiem.
Z drugiej strony, nieustanne skakanie z miejsca na miejsce oferuje doznania, których próżno szukać w mieście. Nocując niedawno pod Bydgoszczą udałem się do lokalnego baru, gdzie stałem się świadkiem rozmowy małżonków. On, najprawdopodobniej robotnik. Ona wykonuje najstarszy zawód świata. Oto dialog, jaki usłyszałem:
— Ile dzisiaj zarobiłaś?
— Dwieście pięćdziesiąt.
— Ilu miałaś klientów?
— Jednego.
— Ty szmato! Znowu dawałaś bez gumy!
Naprawdę, nie wierzyłem, że takie małżeństwa istnieją.
Myślałby kto, że nieustanne życie w trasie (niestety, pozbawione przyjemności, których doświadczają zespoły muzyczne) to jedna wielka niepewność, chaos, brak punktów stałych. Podróże oferują zupełnie nowy rodzaj stałości, na kształt namiotu, który rozkładamy tam, gdzie zastanie nas noc. Właściwie, wyróżniam dwa namioty. Pierwszym jest oczywiście przedział w pociągu (inny wędrowiec będzie miał samochód, busa, samolot, co tam chce), w bliźniaczy sposób paskudny, niezależnie od tego, na jaki tabor zostałem skazany. Paskudność znajoma, swojska przestaje drażnić, a ja wpatruję różnych uprzyjemniaczy podróży: wrzeszczących kibiców, faceta z piwem jasnym i wybuchających lokomotyw. Ostatnio trafił mi się osobliwy mężczyzna, odziany w kask zomowca i z tarczą, w którą uderzał czymś, co miało markować pałkę. Śmiał się przy tym i bratał ze wszystkimi.
Drugą rzeczą niezmienną są pokoje hotelowe. Te w pewnym segmencie cenowym, do którego miałem nieprzyjemność przywyknąć, są kompletnie takie same. Identyczne łóżko, stolik z Ikei, tani, płaski telewizor (daj Boże) oraz biedna mineralna na stoliku nocnym. Wrażenie identyczności jest piorunujące i czasem, gdy się budzę odczuwając skutki dnia wczorajszego, zastanawiam się, gdzie właściwie jestem. Grudziądz to czy Malbork, Poznań, a może jednak Pipsztyszyn Górny? Trudno stwierdzić, gdyż recepcjonistki również są identyczne. W ten sposób w hotelu czuję się jak w domu.
Jak powinienem rozwiązać ten paradoks? Otóż, muszę błyskawicznie zostać bardzo bogatym człowiekiem (proszę o wsparcie przelewem). Obiecuję rzeczone bogactwo spożytkować w swoim stylu. Kto inny, mając kasy tyle co Kulczyk zrezygnowałby z jeżdżenia lub uczynił je bardziej dla siebie komfortowym: fruwał prywatnym odrzutowcem, kupował przedział biznesowy w pociągu, śmigał maybachem prowadzonym przez szofera i tak dalej. Moje plany są bardziej ambitne. Mianowicie, opłacę remont piętra w hotelu, w którym planuję się zatrzymać, konkretnie, przerobię apartament na mieszkanie identyczne z tym, które teraz zajmuję. Będą takie same meble, biblioteczka, telewizorek, konsole, obrazy, pamiątki z różnych, ciekawych wydarzeń, każę również sklonować dwa moje koty. Nie jeden raz. Bywam w wielu miastach i w każdym urządzę dokładną kopię swojego mieszkania i to taką, żebym się nie zorientował bez wyglądania za okno. W ten sposób, zawsze będę u siebie.
Co jednak, gdy zatęsknię za starym, dobrym hotelem? Na to też mam sposób. Swoje warszawskie mieszkanie również każę przerobić, tyle, że na pokój w tanim hotelu, z ręczniczkami, zasmarkanym prysznicem i tą nieszczęsną wodą mineralną obok kieliszka na wino. Wówczas wszystko będzie odwrotnie, czyli dokładnie tak, jak powinno.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze