Autostopem przez Europę
ANNA KAMIŃSKA • dawno temuPrawda to czy nie, wieści dochodzące ze świata zasiewają w nas tyle lęków przed podróżowaniem, przed wychyleniem nosa z własnego podwórka, że można mieć obawy, iż turystyka stanie się na powrót domeną największych śmiałków, jak w czasach wielkich odkryć geograficznych i podbojów kolonialnych.
Spędziłam ostatni weekend nad Bugiem, na działce mojej przyjaciółki Aśki, w towarzystwie jej czternastoletniej siostry Ingi i kilku koleżanek. Ponieważ pogoda dopisywała, leżałyśmy nad rzeką na kocykach, popijałyśmy napoje chłodzące, nacierałyśmy się kremami do opalania, po opalaniu, przyspieszającymi opalanie oraz utrwalającymi opaleniznę. Starając się nie myśleć o wszystkim, co czeka na nas po powrocie do miasta, rozmawiałyśmy o naszych planach na resztę wakacji. Aśka całe lato miała zamiar spędzić na działce, Inga wybierała się na obóz sportowy, a ja wspomniałam, że — jak co roku — zamierzam spakować do plecaka namiot, śpiwór oraz kilka zupek chińskich i razem z moim chłopakiem wyruszyć autostopem w jakieś ciekawe miejsce. W tym roku myśleliśmy o Chorwacji.
Inga słuchała uważnie moich opowieści, a potem położyła na moim kocyku pismo typu „Dziewczyna” bądź „Filipinka”, znacząco otwarte na stronie z artykułem, w którym były zebrane wspomnienia kilku młodych dam z wyprawy autostopem przez Europę.
Artykuł napisany był oczywiście w duchu przestrogi. Podróż, która miała być spełnieniem nastoletnich marzeń, okazała się jednym wielkim koszmarem. Cierpiały głód, były często przemoknięte, bez dachu nad głową, a potem jeszcze musiały odpierać nachalne zaloty obleśnych, śmierdzących tirowców. Opisy przejść z kierowcami TIRów były na tyle groteskowe („Wywiózł nas do lasu i kazał się rozebrać. Na szczęście ćwiczyłam kiedyś karate, sprzedałam mu więc kilka kopów gdzie trzeba i dzięki temu uciekłyśmy.”), że pozwalały wnioskować, iż artykuł nie wyszedł raczej spod pióra nastoletniej dziewczyny, co najwyżej jej zatroskanej matki.
Człowiek oglądający systematycznie telewizyjne Wiadomości bądź Fakty powoli wykreśla z mapy świata co ciekawsze miejsca, jako potencjalne cele podróży. O zagrożeniach płynących z przemieszczania się takim czy innym środkiem transportu też słyszymy coraz więcej, bo stale gdzieś coś wybucha, zderza się z czymś, ktoś kogoś zabija. A jeśli nie umiemy oszacować stopnia ryzyka, pozostaje nam liczyć na swoją szczęśliwą gwiazdę.
Ja jeżdżę stopem od prawie dziesięciu lat, zarówno po Polsce, jak i po Europie i wyłącznie na tym zyskałam: zwiedziłam wiele miejsc, do których inaczej nie byłabym w stanie dotrzeć, poznałam wielu sympatycznych i ciekawych ludzi, przeżyłam masę niezapomnianych przygód.
Na przykład kiedyś w Słowenii zatrzymał się przy nas kierowca, który powiedział, że nie może nas podwieźć, bo właśnie wylatuje na rok do Indii, ale może pożyczyć nam samochód(!). Jak dojedziemy tam, gdzie chcemy, zaparkujemy go w umówionym miejscu, a kluczyki wyślemy mu pocztą. Niestety projekt upadł, ponieważ żadne z nas nie miało prawa jazdy…
Osób, które zapraszały nas do siebie do domu, nawet na kilka dni i oprowadzały nas po swoim mieście wprost nie sposób zliczyć. Z niektórymi z nich mamy kontakt do dzisiaj. Najczęściej byli to młodzi, wykształceni ludzie. A gdzie ci spoceni tirowcy? Kiedyś we Włoszech podwiózł nas skrzypek, który dorabiał jako kierowca TIR-a. Jeździł od dwudziestu lat na trasie Triest-Bolonia, a zaczął tę pracę, ponieważ najlepiej słucha mu się muzyki (oczywiście klasycznej), gdy prowadzi wielką ciężarówkę…
Nigdy, przenigdy podczas podróży autostopem nikt nie składał mi żadnych dwuznacznych propozycji. Możliwie najstraszniejsza przygoda, jaką mogę sobie przypomnieć, to gdy pan, który wiózł mnie i dwie koleżanki do Olsztyna, nagle skręcił w polanę leśną, gdzie stała karczma i powiedział, że zrobi nam coś strasznego, jeżeli nie damy się zaprosić na obiad…
Mimo tak wielu zalet podróżowania autostopem, ten odrobinę romantyczny i awanturniczy, gwarantujący, że nie wszystko potoczy się według z góry zaplanowanego scenariusza sposób podróżowania wychodzi z mody i praktyki. To tak, jakby kończył się pewien styl życia, pewna epoka, a z nią beztroskie “Wakacje za jeden uśmiech”, na które ja się jeszcze załapałam. Bo nie można przeżyć tak fantastycznych wakacji jak Duduś i Poldek podróżując samolotem, pociągiem Intercity czy też wynajętą na lotnisku Toyotą Camry, mając zarezerwowany z trzymiesięcznym wyprzedzeniem pokój w hotelu a w kieszeni trzy karty kredytowe i książeczkę czeków podróżnych. A tym, których na to nie będzie stać, zostaną wakacje na działce.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze