Marihuana. Buchem w prawo!
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuMarihuana jest już legalna w Holandii, w niektórych kantonach Szwajcarii; w Belgii prawo pozwala uprawiać jedną roślinę na użytek własny; w Hiszpanii i Czechach można hodować do 3 roślin; w Rosji legalne jest posiadanie „niewielkich ilości” na użytek własny. Wszystko wskazuje na to, że powszechna legalizacja marihuany to tylko kwestia czasu.
Temat legalizacji marihuany nieustannie wzbudza wielkie emocje. Mamy jej zwolenników i przeciwników, podejmowane są działania oraz przeciwdziałania, o legalizacji mówi się albo milczy wymownie. Pewne jest jedno: poglądy możemy mieć skrajnie odmienne, ale z faktami dyskutować nie sposób.
Marihuana jest najczęściej stosowanym nielegalnym narkotykiem na świecie. Szacuje się, że w USA około 4,3 proc. ludzi pali ją codziennie. W roku 2003 Krajowe Biuro do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii ustaliło, że 36% młodych Polaków w wieku 17–18 lat przynajmniej raz w życiu paliło marihuanę; co ósmy nastolatek zażywa ją stale. Z innych źródeł wynika, że w Polsce marihuanę pali od 1 do 3 milionów osób.
Specjaliści, porównawszy badania z lat 1995, 1999 i 2003, szacują, że zmiany regulacji prawnych polegających na zwiększeniu penalizacji okazały się nieskuteczne. Przypomnijmy – w roku 1997 wprowadzono w Polsce odpowiedzialność karną za posiadanie niewielkich ilości, trzy lata później, w roku 2000 zaostrzono przepisy, karząc nawet za posiadanie śladowych ilości konopi na tzw. użytek własny.
Z ocen młodzieży wynika, że dostępność do marihuany w ostatnich latach zwiększyła się znacznie. Jednocześnie w porównaniu do nastolatków z innych krajów UE młodzi Polacy deklarują łatwiejszy dostęp do alkoholu, papierosów i narkotyków, a jednak spożycie alkoholu i papierosów w naszym kraju jest niższe, niż u pozostałych badanych nastolatków. Wniosek nasuwa się sam – to nie dostępność decyduje o tym, czy młodzi piją, palą i zażywają narkotyki.
Za posiadanie nawet śladowych ilości marihuany grożą trzy lata więzienia. Tyle samo kodeks karny przewiduje za: podszywanie się na wojnie za Czerwony Krzyż (lub Czerwony Półksiężyc), świadome narażenie na zakażenie wirusem HIV, szantaż groźbami i przemocą, sutenerstwo, molestowanie seksualne, porzucenie lub porwanie małoletniego do lat 15, narażanie pracownika na śmierć lub choroby, publiczne nawoływanie do zbrodni, fałszywe zeznania, kradzież, lichwę… lista świństw, których można dopuścić się wobec bliźniego za trzy lata więzienia jest naprawdę długa. Czy uczciwe jest równanie szkodliwości wymienionych wyżej czynów z paleniem tej rośliny? Czy palacz, spędziwszy trzy lata w zamkniętej celi w towarzystwie sutenera, faszysty czy złodzieja wyjdzie na wolność jako lepszy człowiek? Czy przypadkiem zaostrzenie przepisów nie sprawiło, że dziesiątki tysięcy młodych ludzi z powodu błahego przecież ekscesu o znikomej szkodliwości społecznej zostało skazanych na marginalizację i społeczne wykluczenie? Bezskutecznie usiłując zredukować spożycie marihuany nagminnie łamiemy prawa człowieka. Czy to nie szaleństwo?
A jeśli marihuana rzeczywiście jest tak szkodliwa, jak chcą przeciwnicy jej legalizacji, to czy restrykcyjne prawo nie "kryminalizuje" jednostek najsłabszych, chorych, zniewolonych przez nią i uzależnionych? Czy to nie wbrew idei zdrowia społecznego i państwa opiekuńczego?
Jeśli o publicznej moralności mowa, warto przyjrzeć się historii prohibicji w USA. Więzienia pękały w szwach, ogromna ilość społecznych pieniędzy szła na walkę z alkoholową kontrabandą, a wóda, bez względu na okoliczności, i tak lała się strumieniami ze wszystkich stron. W mniemaniu Amerykanów wykształciła się wówczas niebezpieczna świadomość, że prawo i moralność to dwie odrębne rzeczy. Czy nie tak samo dzieje się u nas? Uczestnicy odbywającego się co roku Marszu Wyzwolenia Konopi (w tym roku miało to miejsce 23 maja w Warszawie) skandują: To prawo jest kruche, bo łamię je buchem! Czy nie mają racji?
W lutym 1998 świat obiegła sensacyjna wiadomość: angielski „New Scientist” ujawnił na swoich łamach, iż ONZ zataił jeden z opracowanych trzy lata wcześniej raportów. Był on częścią Analizy porównawczej zdrowotnych i psychologicznych skutków używania alkoholu, konopi, nikotyny i opiatów. Opierając się na analizie badań naukowych ocenzurowany rozdział porównywał zagrożenie płynące z używania legalnych używek — alkoholu i nikotyny z używaniem marihuany. Wniosek: na najmniejsze ryzyko zdrowotne narażają się użytkownicy marihuany.
Co ciekawe, specjaliści dzielą użytkowników tej rośliny na rekreacyjnych i medycznych. Zawartym w marihuanie tetrahydrokannabinolem wspomaga się na świecie leczenie wielu chorób, min. stwardnienia rozsianego, depresji, zaburzeń łaknienia po chemioterapii i AIDS, anoreksji i Alzheimerze. (Lekiem, zawierającym syntetyczny THC [znany pod nazwą dronabinol], jest np. dostępny w USA i Holandii Marinol). Inne badania mówią, iż używanie THC może powodować zmniejszenie energii życiowej i zwiększać ryzyko zachorowalności na depresję i choroby psychiczne. Wniosek może zdumiewać: medyczni dostają THC jako lekarstwo na depresję, u rekreacyjnych ta sama substancja depresję powoduje (rekreacyjni są też za jej używanie dodatkowo karani!). Warto pamiętać, że badanie szkodliwości omawianej rośliny jest w wielu krajach kwestią polityczną, stąd sprzeczności w podawanych do wiadomości publicznej danych.
Wydaje się, że w strategii przeciwdziałania handlu i używaniu marihuany nie sprawdziła się rola represji karnej. Zaostrzanie kar wobec użytkowników tej rośliny przynosi szereg niepożądanych skutków ubocznych, zaś wśród tych milionów użytkowników, którzy mieli szczęście nie trafić za kraty rodzi niebezpieczne przekonanie, że prawo i moralność to dwie odrębne sprawy. Przez restrykcyjną penalizację zafałszowaniu ulega też rzeczywista skala spożycia marihuany, a co za tym idzie, niemożliwa staje się ocena rzeczywistego wpływu THC na ludzki organizm.
Na świecie wciąż trwa dyskusja nad kwestią etyki spożycia i legalizacji marihuany. Nowy Komisarz ds. Narkotyków w administracji Baracka Obamy, Gil Kerlikowski, chce zmienić rządową strategię w zwalczaniu produkcji i handlu narkotykami. Agresywną retorykę, powodującą u mieszkańców Ameryki poczucie permanentnej wojny (słynna „wojna z narkotykami”) Kerlikowski proponuje zastąpić łagodniejszym dyskursem na temat szkodliwości zażywania narkotyków. Uważa, że zjawisko dotyczy zdrowia obywateli, a nie spraw kryminalnych i chce, by zamiast karać użytkowników i dilerów, leczyć uzależnionych i zajmować się rzetelną profilaktyką uzależnień.
Anna (30 lat, terapeutka w Zakładzie Karnym w Warszawie):
— Zgadzam się, że karanie za marihuanę więzieniem jest błędem. Uważam, że – zamiast finansować zakłady karne – lepiej byłoby finansować rzetelną edukację na temat działania narkotyków. Podkreślam – rzetelną. Obecnie w ramach profilaktyki najczęściej „używa się” grożącego młodzieży w szkołach starego narkomana. To raczej śmieszy i napędza koniunkturę dilerom, niż rzeczywiście odstrasza.
Uważam, że legalizacja marihuany byłaby mądrym posunięciem. Opłaca się państwu – jeśli przejęłoby kontrolę nad uprawą i handlem, pieniądze z podatków mogłyby zostać przeznaczone na leczenie uzależnionych i np. stworzenie dla nich miejsc pracy. Dziś te pieniądze trafiają w łapy złodziei i dilerów.
Bardzo ważne też jest, aby legalizacja opierała się na bardzo restrykcyjnie przestrzeganych zasadach. Jak takie zasady działają, można się przyjrzeć na przykładzie Holandii, gdzie marihuana jest legalna – można ją spożywać tylko w wybranych i specjalnie oznakowanych miejscach, ściśle określone są zasady, ile można jej jednorazowo kupić, posiadać itp.
Nie przemawiają do mnie argumenty, że marihuana ma prozdrowotne działanie. Uważam, że w ten sposób usprawiedliwiają swoje zachowania osoby uzależnione. Poza tym proszę zapytać osobę chorą na depresję, czy ma ochotę palić w ramach leczenia? Myślę, że nie. W jednym skręcie marihuany jest tyle substancji rakotwórczych, co w paczce papierosów, a 16% osób palących regularnie choruje na schizofrenię, nawet po 10 latach od odstawienia. Mnie to przeraża bardziej niż uzależnienie od alkoholu. Marihuana jest jednak słabym psychodelikiem. Do końca nie wiemy, jakie może mieć skutki dla organizmu jej spożywanie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze