Każde miejsce na świecie
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuBywają wieczory pokraczne, że ani nosa wyściubić na świat, ani się ludziom w tej swojej wyjątkowej pokraczności pokazać. Nie daj Boże wyjdź z domu, a każdy napotkany powie ci: ojej, coś źle z tobą, a ty jeszcze skłonna jesteś przytaknąć, a nawet dla dodatkowego, wymuszającego nadprogramową litość potwierdzenia, pokazać gargantuiczny pryszcz na nosie, o, popatrz, co mi się tutaj zrobiło. Smutek. Zapomnisz tego pryszcza, a wszyscy go będą potem pamiętać: tak, to był ten wieczór, kiedy B. była taka smutna i miała pryszcz na nosie. Lepiej nie wychodzić.
To, myślę sobie w jeden taki wieczór, wykorzystam zdobycze współczesnej techniki i wyjdę inaczej. Po raz pierwszy w życiu wyjdę inaczej czyli wejdę. Na czat wejdę (jedna moja koleżanka też weszła, a potem wyszła za mąż).
No to weszłam. Zrazu nieśmiało i niby przypadkiem. Dzień dobry, powiedziałam, czyli napisałam. A może dobry wieczór, albo cześć. A ponieważ nikt nie raczył przywitać się ze mną, uciekłam cokolwiek zawstydzona, by po kilku minutach, postukawszy się sobie w czoło (i czego się boisz, głupia?), wleźć tam znowu i po następnych kilku, proszę Pań i Panów, poznać mężczyznę mojego życia, tak jak się poznaje mężczyzn w knajpie, w czytelni, na przystanku, na nartach, czy w jakimkolwiek innym miejscu i zawsze się wie, że to ten. W jakimkolwiek innym miejscu patrzysz na takiego i myślisz o nim: hmmm, ciekawa twarz, cóż za wspaniałe, duże dłonie, seksowna pupka, czy też coś w tym stylu, albo kątem ucha złowisz jego niski, chropowaty głos, lub poczujesz zapach, czyli, reasumując, tenże wydzieli rodzaj pociągających cię niezmiernie feromonów, a jeśli zdarzy się, że i ty pachniesz, wyglądasz, mówisz tak, jak on sobie od dzieciństwa zamarzył, żeby pachniała, wyglądała i mówiła jego kobieta, to już jesteście dla siebie stworzeni, będziecie parą, może tydzień, a może (dałby Bóg) już na całe życie.
I spytacie, po czym to poznałam, że to ten właśnie, jedyny, skoro nie mogłam zobaczyć, poczuć, usłyszeć? Po czym? Pisał bez błędów, stawiał przecinki gdzie trzeba, co było nieomylnym znakiem jego wykształcenia. Szybko, zdecydowanie pisał, co świadczyło o niezłomnym charakterze. Wstukiwał te literki, a ja wyobrażałam sobie, że muszą je wstukiwać w klawiaturę silne palce, bo aż mi się cały świat trząsł, kiedy on wciskał enter. Pisał dowcipnie, nieco filuternie, odważnie, lecz nie natrętnie – jak pierwszy lepszy podrywacz. Pisał czcionką “courier”, dwunastką, czarnym drukiem. Ja pisałam czcionką “arial”, choć wolałam “times new roman”, nigdy kursywą, na ogół boldem, dziesiątką, druk ciemnoczerwony, chyba, że akurat miałam fantazję w innym kolorze, bo to trochę było tak, jakbym dla niego włożyła inną sukienkę. Niezliczone mi prawił komplementy. I cóż, że kłamał, bo przecież nie mógł mnie widzieć? A kto powiedział, że mężczyźni nie kłamią?
Umawialiśmy się na jakimś odludnym czacie, jak w cichej knajpce przy bocznej uliczce. Wpadałam do domu zziajana, włos w nieładzie, od szaleńczego pośpiechu wiatrem rozwiany, ręce nieraz od wiatru czerwone, nos czerwony, oczy czerwone, zrzucałam buty, kurtkę, wkładałam kapcie, rozciągnięty sweter byłego narzeczonego, włączałam komputer, stawiałam na biurku kubek kawy, między zęby, po męsku, jak – nie przymierzając – stary woźnica, wkładałam papierosa, takie były te nasze randki. Ani razu mi nie powiedział: źle wyglądasz, albo: ubierz coś na siebie ładnego, nie policzył moich pięciu siwych włosów na głowie, nie napomknął: poszłabyś do kosmetyczki, do manikiurzystki albo na gimnastykę, ubrałabyś szpilki i mini. Ani ja jemu: wciągnij brzuch, zmień skarpetki, nie pij tyle piwa. O, szczęśliwy związek.
Aż tu nagle, masz ci los, zepsuło się. Może to tylko wtyczka, może modem, może wirus, może przeznaczenie. Jakby mnie ktoś wyrwał ze świata z naszą cichą knajpką przy bocznej uliczce, nijak się tam dostać, i gdzież on mnie teraz znajdzie? I co pomyśli? Ano, zniknęła, bo to i to: zapomniała, zakochała się, przejrzała, że żonaty, albo co. Czy mu ktoś powie: zniknęła, bo jej nie działa Internet, w sensie wtyczka, a może modem?
I już nie: pomóż, Panie Boże, ale pomóż, Panie Informatyku, napraw pan, ratuj pan moje uczucie, ono sobie gdzieś tam jest w tym cholernym pudle, co się zepsuło. Tam się właśnie spotykaliśmy, o, widzi pan? Tu, między tymi kabelkami najpewniej, albo tu, w tych łączach, w tych podzespołach. Jak wyglądał? No, pisał czcionką “courier”. Poznałabym go po tej czcionce na końcu świata. Byliśmy umówieni na dziewiątą, w każde miejsce na świecie można dotrzeć na dziewiątą, ale czy tam? Ty mój wytęskniony komunikacie “trwa łączenie z serwerem”, objaw się wreszcie, żebym mogła spotkać mojego ukochanego, mój ciąg zer i jedynek, co mnie kochał nawet w te pokraczne wieczory. Przepadło.
A on kiedyś, po latach wyciągnie z zakamarków zakurzoną, archaiczną dyskietkę, a na niej zapisane nasze czatowe rozmowy, pokaże wnukom i powie: to była taka moja miłość, jeszcze przed babcią, pięknie pisała, czcionką “arial”, choć wolała “times new roman”, nigdy kursywą, na ogół boldem, dziesiątką, druk ciemnoczerwony, czasem miała fantazję napisać w innym kolorze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze